W jednym z programów radiowych Konstanty Gebert mówi, że nie przerobiliśmy lekcji Auschwitz. Jeśli z przytoczonych przez niego badań wynika, że 50 proc. Europejczyków nie wie, co to Holokaust, to pewnie ma rację. Ignorancja? Zawstydzające zidiocenie? Może. Choć równie dobrze można napisać, że to wina mroków historii, które powoli, jak mgła zaczynają przykrywać tamte czasy.
To jedna z prawd o naszym gatunku, że zarówno indywidualnie, jak i jako zbiorowość mamy skłonność do wypierania wiedzy o najgorszych traumach; chcemy żyć dalej, łatwiej, swobodniej, bez śladów zła na sumieniu. Czy to źle? Może dzięki temu w ogóle trwamy? Bo ze świadomością zbrodni nie da się żyć.
80. rocznica wyzwolenia Auschwitz: Wciąż nie odkryliśmy prawdy o jego fenomenie
A jednak wrócę do myśli Geberta, nieco ją zmieniając. Nie tylko nie przerobiliśmy Auschwitz, co nie odkryliśmy prawdy o jego fenomenie. Ci, którzy żyli z tą prawdą, woleli zapomnieć, a ich następcy przechodzą całkiem obok.
Czytaj więcej
Holokaust nie przynależy już do sfery sacrum. Stał się być może wręcz „pophistorią”.
Kiedy się to wydarzyło? Już jakieś niemal pół wieku temu. Pamiętam swoją „wycieczkę” do obozu. Rzecz jasna obowiązkową; w końcu podstawówki czy na początku liceum. Pamiętam chłód zimnych baraków, ekspozycje z milionem butów, okularów, jakiegoś przewodnika, który wydawał się cieniem samego siebie. Niezrozumiałe żelazo krematorium. Kiedy tylko wróciliśmy do autobusu, tak jak moi koledzy i koleżanki zrobiłem wszystko, by o tym przykrym doświadczeniu zapomnieć. Zostały jednak obrazy.