Zdaniem byłego ministra obrony narodowej Mariusza Błaszczaka stawką wyborów prezydenckich jest bezpieczeństwo wschodniej Polski. Rozmawiając z dziennikarzami po tajnym posiedzeniu Sejmu, na którym debatowano, czy odebrać mu immunitet z powodu ujawnienia w kampanii wyborczej planów obrony naszego kraju (przygotowanych w 2011 roku), Błaszczak stwierdził, że nie chodzi wyłącznie o stare plany. – Jak oni mogą spojrzeć w twarz mieszkańcom wschodniej Polski, tym, których chcieli zostawić na pastwę rosyjskiej okupacji? Jeżeli oni domkną system, prezydentem zostanie Rafał Trzaskowski, to oni do tego wrócą – mówił były szef MON.
Dlaczego Mariusz Błaszczak sugeruje, że jeśli Rafał Trzaskowski wygra wybory, rząd Donalda Tuska odda Rosji pół Polski?
To oznacza, ni mniej, ni więcej, że szef Klubu Parlamentarnego Prawa i Sprawiedliwości oskarża obecne polskie władze o to, że jeśli wybory wygra Rafał Trzaskowski, wschodnia Polska zostanie oddana Władimirowi Putinowi. Nie wiem, czy w polityce może istnieć poważniejszy zarzut wobec przeciwnika niż stwierdzenie, że chce oddać połowę kraju pod okupację największemu wrogowi. Wiem natomiast, że ta sytuacja pokazuje, iż w kampanii wyborczej nie ma takiej granicy, której Mariusz Błaszczak nie byłby gotów przekroczyć.
Czytaj więcej
Donald Trump coraz ostrzej krytykuje Europę, a w kuluarach mówi o wycofaniu wojsk USA z naszego regionu. PiS przekonuje, że lojalność wobec Trumpa zapewni nam bezpieczeństwo. Ale kluczowe będzie europejskie wsparcie dla Ukrainy i własna siła militarna.
Nie, nie istnieje dla niego żadna racja stanu, nie istnieje wartość wyższa, jaką jest zaufanie obywateli do swojego państwa, do Wojska Polskiego – wszystko może być użyte w politycznej młócce. I Błaszczak mówiący, że gdyby miał dziś decydować, czy ujawnić te dokumenty, zrobiłby to samo, daje temu dowód. Czy wojsku mamy ufać tylko wtedy, gdy rządzi PiS, a dzień po wyborach to już formacja na usługach zdrajców? Szczególnie dzisiaj to narracja wysoce nieodpowiedzialna.