Ostatnie badania zaufania do polityków wskazywały, że Grzegorz Schetyna, mimo braku dostępu do rządowych samolotów, cieszy się mniejszym zaufaniem niż Marek Kuchciński mający do nich – jak się okazało – dostęp nazbyt szeroki. A z premierem, któremu już na starcie więcej Polaków nie ufa niż ufa, trudno odwojować Polskę. Cztery lata temu do podobnego wniosku doszło kierownictwo PiS – i, jak pokazał wynik wyborów, był to słuszny wniosek.
Zdiagnozowanie problemu to jednak połowa sukcesu – druga połowa to wdrożenie w życie rozwiązania. A z tym, w przypadku Platformy, czy szerzej Koalicji Obywatelskiej, jest już gorzej. Beata Szydło, zanim stała się kandydatką na premiera, poprowadziła do wyborczego zwycięstwa Andrzeja Dudę. Dzięki temu, wraz z rosnącym poparciem dla kandydata, który miał gładko przegrać z Bronisławem Komorowskim, politycznie rosła – i gdy została już formalnie wskazana jako kandydatka na premiera, nie było to dla nikogo zaskoczeniem. Wyborcy mieli więc dużo czasu na oswojenie się z tą kandydaturą.
W przypadku Małgorzaty Kidawy-Błońskiej jest inaczej. Kandydatem na premiera została nagle, trochę z zaskoczenia. Z jednej strony ma swoje plusy, bo gwałtownie przyciąga zainteresowanie mediów i ułatwia Platformie przebicie się z dodatkowym przekazem (dotyczącym np. programu). Z drugiej strony jednak rodzi pytania: a dlaczego właśnie ona? Małgorzata Kidawa-Błońska jest ważnym politykiem PO, ale dotychczas raczej nie widziano w niej naturalnego lidera. W ostatnim czasie nie osiągnęła jakiegoś spektakularnego politycznego sukcesu, który uzasadniałby jej nagły awans na potencjalną szefową rządu. I wreszcie – last but not least – jej kandydatura stoi w sprzeczności z forsowanym przez polityków opozycji poglądem, że to lider formacji wygrywającej wybory powinien wziąć odpowiedzialność za rządzenie. Do wtorku był to argument pozwalający na atakowanie Jarosława Kaczyńskiego jako realnego przywódcy kraju, który nie zajmując żadnego państwowego urzędu unika odpowiedzialności za rządzenie. Od wtorku politycy PiS odpowiedzą pytaniem: a jaką odpowiedzialność w przypadku wygranej Koalicji Obywatelskiej ponosiłby Schetyna?
Nieoczekiwane przedstawienie wicemarszałek Sejmu jako kandydatki na premiera przypomina też o podstawowym problemie opozycji, jakim jest miotanie się od ściany do ściany i od koncepcji do koncepcji. Najpierw zwycięstwo miało dać konsekwentne atakowanie PiS w kwestiach zarzucanego tej partii łamania konstytucji i naruszanie reguł praworządności. Nie podziałało. Potem była wspólna lista całej opozycji przeciw PiS. Nie podziałało. Potem więc – wobec niemożności kontynuowania tej szerokiej koalicji w związku z decyzją PSL-u zrezygnowano z jednoczenia opozycji (stąd wypchnięcie lewicy poza Koalicję Obywatelską) i postawienie na ruchy obywatelskie i samorządowców. Gdzieś w tle pojawił się tzw. sześciopak Schetyny przedstawiony jednak w formule znanej z serialu „Allo Allo”: „słuchajcie uważnie bo nie będę powtarzać” (kto dziś potrafi wymienić z marszu te sześć punktów programowych?). Sondaże pokazały, że nie zadziałało. Więc teraz losy wyborów ma odwrócić premier Kidawa-Błońska. Koncepcji jest wiele, nie zmienia się tylko finalny rezultat: PiS jak szedł po drugą kadencję, tak idzie.
Mimo to opozycja pozostaje w grze – w dużej mierze dzięki kiepskiej passie PiS-u w ostatnich tygodniach (sprawa lotów Kuchcińskiego, afera w resorcie sprawiedliwości, odwołana wizyta Donalda Trumpa) i być może najnowsza koncepcja przyniesie wreszcie upragnione sondażowe zyski. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że przyniosłaby znacznie większe, gdyby prace nad nią rozpoczęto rok-dwa lata temu, budując konsekwentnie pozycję Kidawy-Błońskiej jako przyszłej pani premier.