„UE udaje, że PiS spełnił warunki uruchomienia KPO, a PiS udaje naprawę sądownictwa. UE robi to w uznaniu niezwykłej solidarności Polaków z Ukrainą. PiS chciałby na tym ugrać fundusz wyborczy, ale daleko do pieniędzy i wyborczego przekrętu” – napisał w niedzielę w mediach społecznościowych były komisarz unijny, a dziś polityk PO Janusz Lewandowski.
Z kolei na drugiej stronie „Gazety Wyborczej” wybitny prawnik Wojciech Sadurski w poniedziałek pisze: „na ile w Komisji przeważy desperacka chęć, by dostać jakikolwiek pretekst dla uznania, że Polska – w odróżnieniu od Węgier, które po agresji Putina na Ukrainę stały się europejskim pariasem – jest OK i pieniądze mogą zostać wreszcie odblokowane. Jeśli stanie się to drugie, będzie to nie tylko akt hipokryzji i oportunizmu, ale przede wszystkim pokaże, że polscy obrońcy praworządności, a w szczególności niezależni sędziowie i garstka odważnych prokuratorów, nie liczą się i można ich rzucić na pożarcie. Wtedy może się okazać, że wcale nie warto aż tak walczyć o miejsce Polski w Unii – w takiej Unii”.
Czytaj więcej
Przyjęta ustawa rozwiązuje część problemów wskazanych przez Unię, ale też tworzy nowe. Komisja Europejska nie zatwierdzi żadnego planu odbudowy, jeśli nie będzie przekonana, że wszystkie kryteria zostały spełnione.
Te dwie wypowiedzi łączy jedno: po przegłosowaniu przez Sejm prezydenckiej propozycji zmian w Sądzie Najwyższym wydaje się już niemal pewne, że w czwartek szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen ogłosi w Warszawie przyjęcie polskiego Krajowego Planu Odbudowy. To zaś otworzyć może drogę do wypłat pieniędzy z Funduszu Odbudowy.
Rząd liczy, że jeszcze w tym roku uda się uzyskać 4,2 mld euro, czyli niemal 20 mld zł. Zarówno Lewandowski, jak i Sadurski wydają się być oburzeni tym, że Komisja Europejska miała się dać oszukać PiS w sprawie zmian w sądownictwie. Obaj twierdzą to samo: z powodu wojny na Ukrainie i wielkiej pomocy, jaką Polacy okazali swoim sąsiadom w potrzebie, Komisja gotowa jest przymknąć oko na brak praworządności w Polsce. Kluczem jest jednak coś innego: obawa, że pieniądze, które przypłyną do Polski, mogą okazać się pomocne w kampanii wyborczej.