Powołana przez Jarosława Kaczyńskiego partyjna komisja uznała, że człowiek, który pełnił funkcje szefa gabinetu i rzecznika MON, pełnomocnika ministra ds. centrum kontrwywiadowczego NATO, członka rady nadzorczej największej polskiej spółki zbrojeniowej, a ostatnio pełnomocnika jej zarządu ds. komunikacji, nie ma kwalifikacji do pełnienia funkcji w administracji publicznej, spółkach Skarbu Państwa ani do reprezentowania PiS.
Dlaczego partia tak nagle zmieniła zdanie, choć jeszcze niedawno jej wiceprezes Antoni Macierewicz porównywał "ataki" na Misiewicza do ataku na bezpieczeństwo państwa? Jarosław Kaczyński znów pokazał, że jego ugrupowanie wyciągnęło wnioski z błędów popełnionych przez PO. Widząc, jak sprawa młodego asystenta szefa MON rujnuje wizerunek partii, postanowił zminimalizować straty z tym związane. Wyborców nic tak bowiem nie irytuje, jak arogancja władzy i sytuacja, w której sowicie opłacane stanowiska obejmują osoby z klucza partyjnego. To dlatego prezes PiS postawił Misiewicza przed komisją, a Joachim Brudziński w imieniu PiS nie tylko ogłosił odejście Misiewicza z partii, ale i przeprosił Polaków.