Czy ma pan naszą aplikację? Nie? Zachęcam do zainstalowania – powtarzają sprzedawcy jednego z sieciowych spożywczaków koło redakcji „Rzeczpospolitej", ilekroć zajrzę tam po kawę, sałatkę, wodę czy jabłko. Sieć ma w tym oczywisty interes – obieca zniżkę na napoje i przekąski, ale w zamian dostanie całą masę informacji o klientach, których w inny sposób nie mogłaby zdobyć. Już dziś duże sieci zlecają specjalnym firmom analitycznym przetrząsanie historii zakupów, tworzenie profili klientów i szukanie prawidłowości, dzięki którym można jeszcze lepiej dobrać asortyment i zwiększyć sprzedaż. Analiza jest dość zanonimizowana, ale już notując numery kart płatniczych, można stworzyć profil klienta i jego zakupów. Teoretycznie jego imię i nazwisko powinno pozostać nieznane, ale już dziś wiele osób powraca do płacenia gotówką w sieciowych sklepach, by zachować prywatność. Dlatego dobrowolne zainstalowanie aplikacji sieci spożywczej czy drogerii daje handlowcom dostęp do prawdziwej kopalni danych o klientach – od płci i wieku aż po informacje o geolokalizacji naszego telefonu.

Niektórym nie przeszkadza, że zamieniają prywatność na system zniżek, bonusów czy ofert specjalnych, uważają, że dane osobowe nie są czymś, czego należałoby pilnie strzec. W czasach podsycanego przez platformy społecznościowe narcyzmu ekshibicjonizm jest dobrze widziany. Często jednak zapominamy, że przyjdzie nam kiedyś za to zapłacić. Prywatność to bowiem nie luksus ani fanaberia, lecz warunek rozwoju osobowości – to ja decyduję, co ujawnię o sobie bliskim i dalekim znajomym, rodzinie czy sąsiadom. Zarządzając swoją prywatnością, odgrywamy różne role społeczne. Ale i wypierając z pamięci jakieś wypadki z przeszłości, kształtujemy to, kim chcemy być, w jakim kierunku się rozwijać. Tymczasem w świecie cyfrowym nie ma zapomnienia, nie ma wybaczenia, nie ma wyboru, co pozostanie prywatne, a co publiczne.

Czytaj więcej

"Polski Ład" PiS może zagrozić prywatności Polaków

Dziś wciąż jeszcze możemy o to walczyć, np. nie instalując aplikacji sprzedawców lub nie pozwalając popularnym aplikacjom społecznościowym zbierać informacji na nasz temat (ostatnio taką usługę zaproponował lider sprzedaży smartfonów). Możemy też zrezygnować z zakupów w jakimś sklepie, jeśli źle się czujemy z jego zasadami prywatności.

W takich warunkach rząd szykuje nam wyższy poziom Wielkiego Brata, który, jeśli zostanie zrealizowany, nie pozostawi nam już wyboru. Dane o transakcjach kartami płatniczymi wraz z paragonami dokumentującymi, co i w jakiej ilości kupiliśmy, a także którą kartą płaciliśmy, miałyby być w czasie rzeczywistym przekazywane na serwery Ministerstwa Finansów. Troskliwie chronione resztki naszej prywatności padłyby ofiarą walki rządu z szarą strefą i lewymi transakcjami. Nie wspominając już o tym, że możliwość inwigilacji obywateli przez różne służby wzrosłaby skokowo.