Przejęcie samolotu prywatnej linii lotniczej, zarejestrowanego w obcym państwie w celu aresztowania poszukiwanego listem gończym dziennikarza za głoszenie nieprzychylnych wobec dyktatora poglądów, to dzieło na miarę Muammara Kadafiego czy Saddama Husejna. Takich praktyk w cywilizowanym świecie się nie stosuje.
Fakt, że Łukaszenko na atak się zdecydował, stawia go na marginesie marginesów cywilizowanego świata. Białoruska służba bezpieczeństwa (bo zapewne to ona była inspiratorem i instrumentem tej „błyskotliwej” akcji) złamała wszelkie możliwe przepisy, w tym normy Konwencji Chicagowskiej i innych umów międzynarodowych. O przestępczym charakterze akcji Mińska rozstrzyga (niezależnie od tego, w jakiej przestrzeni powietrznej znajdował się samolot) wymuszenie lądowania na wyznaczonym (nie znajdującym się w planie lotu) lotnisku i bezprawne przetrzymywanie pasażerów, załogi i maszyny. Fakt, iż na pokładzie był poszukiwany listem gończym dziennikarz, niczego nie usprawiedliwia, a wręcz obciąża dyktatora, że do walki z wolnością wykorzystuje tak bandyckie metody.
Czyżby dyktator nie miał świadomości łamania prawa? Miał bez wątpienia, tyle, że prawem międzynarodowym przestał się przejmować już dawno. Przynajmniej od momentu sfałszowania zeszłorocznych wyborów prezydenckich i zdławienia ulicznych protestów. Przypomnijmy, dyktator nie jest uznawany za prezydenta przez większość krajów. Kierowany przez niego reżim jest obłożony licznymi sankcjami i systemowo w wielu aspektach odcięty od wolnego świata. Jedynym jego zapleczem jest białoruska nomenklatura, kontrolowane przez służby instytucje państwowe i Władimir Putin, z wyraźnym akcentem na tego ostatniego. Gdyby nie interes i wola Putina, Łukaszenki dawno by w Mińsku nie było.
Czy sprawa porwania samolotu cokolwiek w sytuacji Łukaszenki zmieni? W żadnej mierze. Nie odwróci się od niego ani nomenklatura, ani służby. Także Putin, który nigdy nie miał oporów, by wspierać gorsze bestie, jak choćby ludobójcę z Damaszku – Baszara Asada.
Co Łukaszenko zyskał dzięki akcji? Po pierwsze była to demonstracja siły i determinacji w kwestii utrzymania władzy. Po wtóre ostrzeżenia wysłane do białoruskiej opozycji, coś jak komunikat: „nigdy i nigdzie nie możecie się czuć bezpiecznie!”. Po trzecie sygnał wobec zagranicy: „Czuję się na tyle pewnie, że nie cofnę się przed niczym. A i putinowska 'krysza' jest mocniejsza, niż sądzicie”.