Nie będzie nadzwyczajnego posiedzenia Sejmu, prawdopodobnie nie będzie na razie też spektakularnych akcji odwetowych na prezydencie. Ale nie ma wątpliwości, że coś między PiS a prezydentem pękło. Niepotrzebny atak na Dudę w telewizyjnym orędziu Beaty Szydło tylko pogłębił już i tak coraz wyraźniej rozwierającą się przepaść między Krakowskim Przedmieściem a Nowogrodzką. I mimo próby wyciszenia nastrojów ten rozbrat będzie się powiększać. Nie trzeba być politycznym wyjadaczem, by spodziewać się, że jak tylko prezydent złoży w Sejmie własne propozycje ustaw o KRS i SN, w PiS pojawi się pokusa dodania do nich poprawek, które będą dla niego nie do zaakceptowania. I cóż mu wówczas zostanie? Wetowanie własnej ustawy?
Dalszych konfliktów trudniej będzie uniknąć. Coraz wyraźniej widać, że nie jest to konflikt wyłącznie polityczny, ale ma on znacznie poważniejsze tło ideowe. Coraz wyraźniej widać, że w obrębie zjednoczonej prawicy do głosu dochodzą coraz trudniej dające się ze sobą pogodzić głosy. Współistniejące ze sobą dotąd w PiS sprzeczne tendencje zaczynają się emancypować. Z jednej strony mamy więc rewolucyjny radykalizm, połączony z niechęcią do Europy, ochoczym podchodzeniem do kolejnych konfliktów z Brukselą oraz nieufnością wobec Niemiec i szeroko rozumianego Zachodu. Opcja ta głucha jest na głosy krytyki z zewnątrz, ba, im mocniej jest krytykowana, tym bardziej jest przekonana do swoich racji. Zresztą wszelką krytykę uznaje ona za przejaw złych mocy, samoobrony układu, ciemnych sił, a przede wszystkim wszechobecnego postkomunizmu. Ta część prawicy jest zdecydowanie niekonserwatywna, nie wierząc w budowę sprawnego apolitycznego aparatu państwowego, koncentruje uwagę tylko na takich instytucjach, które uda się przejąć. Głównym narzędziem sprawowania władzy według tej opcji są służby specjalne, organa ścigania czy właśnie sądy, a także media. Stąd chęć, by po podporządkowaniu sobie sądów zabrać się do porządków w sferze mediów, które są obwiniane za wspieranie protestów przeciw ustawom o KRS, SN i usp.
Z drugiej strony mamy opcję, nazwijmy ją roboczo republikańską, wierzącą w to, że polityka to jednak troska o dobro wspólne, a nie totalna wojna domowa. Wierzącą w zasady konserwatyzmu, które uczą, że ten, kto robi rewolucje, sam pada później ich ofiarą. Rozumiejącą, że nowoczesna polityka, podobnie jak członkostwo w Unii Europejskiej, a szerzej – we wspólnocie państw Zachodu, to sieć współzależności, a nie gra o sumie zerowej, w której jedni tylko zyskują, a drudzy tylko tracą. I jako konserwatyści chcą budować i udoskonalać instytucje.
W wielu sprawach opcje te zgadzają się ze sobą, ale coraz głębsze stają się różnice dotyczące politycznej metody. Tyle tylko że to przestaje być wyłącznie spór o metody. Prezydent Duda, wetując ustawę o Sądzie Najwyższym i Krajowej Radzie Sądownictwa, stanął po stronie umiarkowanej prawicy, uniemożliwiając budowanie jakichś teoretycznie tymczasowych rozwiązań, które mają 28 lat po upadku komunizmu prowadzić do opcji zerowej, uzależniając jednak sądownictwo od jednej partii, otwierając furtkę w kierunku ograniczenia jego niezależności.
Podział ten dziś jest znacznie silniejszy niż wcześniej. Siłą Jarosława Kaczyńskiego było przez ostatnie dwa lata to, że potrafił te dwa żywioły utrzymać razem. I to w dużej mierze od niego zależy dziś, czy dojdzie do rozłamu w łonie prawicy.