W czwartek wieczorem serwisy społecznościowe zalała fala filmików przedstawiających prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego w rozmowie z prezydentem Emmanuelem Macronem. Nie można mieć pretensji do sympatyków czy zwykłych użytkowników sieci, którzy zachwycali się, że kandydat KO rozmawiał z europejskim przywódcą po francusku. Trudno jednak zrozumieć, dlaczego filmiki podawali dalej współpracownicy prezydenta stolicy, łącznie z politykami z jego otoczenia. Mało tego, nawet sam Trzaskowski załączył filmik pokazujący fragment rozmowy z Macronem, pisząc „Na coś się ten francuski przydaje”.
Nie rozumiem, dlaczego kandydat KO sam chce sobie zaszkodzić takim działaniem. Brakuje tego, by celebryci zaczęli wrzucać na Instagram filmiki, w których zachwycają się nad jego nienaganną francuską wymową...
Dlaczego chwalenie się francuszczyzną w rozmowie z Emmanuelem Macronem nie pomoże Rafałowi Trzaskowskiemu
Dlaczego w mej ocenie to szkodliwe? Bo ostatnie tygodnie sztab prezydenta Warszawy poświęcił na to, by odkleić od wizerunku kandydata przypiętą mu przez przeciwników gębę. Wszak działania te służyły pokazaniu, że Rafał Trzaskowski to normalny facet, który rozmawia z piekarzem czy z właścicielem warsztatu samochodowego o ich pracy czy jedzie na targ, by wraz z kupcem w hurtowni kupić świeże owoce i warzywa.
Takie same tony słychać było w przemówieniu programowym w Gliwicach, gdy Trzaskowski bronił polskich rolników przed konsekwencjami umowy z Mercosur, atakował globalizację i mówił o ambicjach wzrostowych Polski. Cel tej fazy kampanii był oczywisty – pokazać, że to nie żaden kandydat elit, że to nie wielkomiejski paniczyk, który wywyższa się nad własnych wyborców, tylko zwykły człowiek, mający żonę, dzieci, psa, swoje troski, rozumiejący problemy zwykłych ludzi.