A Robert Chojnacki, ekspert rynku, założyciel portalu Tabelaofert.pl, ocenia, że to "najgorszy program mieszkaniowy, jaki kiedykolwiek powstał".
– Jedyne plusy to wsparcie budownictwa komunalnego oraz wsparcie dla ludzi budujących domy, bo domów nie budują single, ale rodziny, które mają lub chcą mieć dzieci. Problem w tym, że to ma być na pierwszy dom, czyli ktoś kto odziedziczył mała kawalerkę, np. w Przemyślu, i sprzedał lata temu za małe pieniądze, a teraz chce mieć trzecie dziecko i budować dom, wsparcia nie dostanie – mówi. – Znowu wspieramy jak zwykle pierwszy zakup, a nie wspieramy rodzin, które wykrwawiły się na kredyt i chcą teraz kupić większe mieszkanie, bo urodziło się dziecko – dodaje.
Wykluczanie z programu deweloperów, ale nie banków – to dla Chojnackiego "zagranie pod publiczkę". – A flipperzy już zacierają ręce. Ostatni spadek cen mieszkań postawił w trudnej sytuacji spekulantów, którzy (ponad pięć lat temu) kupowali słabe (najtańsze) mieszkania kiepskiej jakości, ciemne, małe, nie spełniające nowych warunków technicznych. Słabo się wynajmują, kupujących brak. Rząd rzuca koło ratunkowe tej grupie spekulantów, pomagając im wyjść z inwestycji. Nie ma żadnych warunków, które mają spełniać lokale. To tak, jakbyśmy wprowadzili prawo zabraniające produkcji samochodów innych niż niskoemisyjne, a następnie na rynku wtórnym dopłacali do zakupu 30-letniego kopcącego diesla. Limit pięciu lat nic nie zmienia, bo ze względów podatkowych mieszkania inwestycyjne sprzedawane były często i tak po pięciu latach. Limit ceny też nie – część ceny (zwłaszcza przy małych lokalach) będzie „chodzić pod stołem”. Nie ma (na razie) limitu dochodowego, więc bogaty singiel dostanie wsparcie, ale rodzina z dwójką dzieci wykrwawiająca się na kredyt już nie – mówi.
Jego zdaniem spekulanci już otwierają szampana. – Rynek sam się wyregulował, ceny spadły, a spekulanci zniknęli z rynku – bo przy spadających cenach inwestycja nie zarabia i trzeba ją zakończyć. Teraz przy wsparciu rządu będzie o to łatwiej. Czeka nas wzrost cen najgorszych mieszkań na rynku wtórnym, tych, które ostatnio potaniały – mówi Robert Chojnacki. – A banki? Przypomina mi się tekst Gary'ego Linekera: „piłka nożna to prosty sport; 22 facetów biega przez 90 minut za piłką, a na końcu i tak wygrywają Niemcy”. Cóż – programy wsparcia mają różny kształt, wprowadzane są przez różne rządy – ale i tak na końcu zarabiają banki – kwituje.
Pytany o założenia nowego programu Marek Wielgo, ekspert portalu RynekPierwotny.pl mówi o „dość zaskakującym rozwiązaniu”. - Przypomnę, że dawny program „Mieszkanie dla Młodych” początkowo premiował dopłatą kupujących mieszkania wyłącznie na rynku pierwotnym. Ówczesnemu rządowi zależało na zwiększaniu zasobów mieszkaniowych, a nie na tylko na ułatwieniu obrotu już istniejącymi lokalami – podkreśla Marek Wielgo. - Po drugie, program miał dać impuls gospodarce. Przecież na dobrej koniunkturze w budownictwie mieszkaniowym korzystają nie tylko deweloperzy czy banki. Więcej zamówień mają wówczas także firmy wykonawcze, krajowi producenci materiałów budowlanych, wykończeniowych i wyposażeniowych, sprzętu AGD, mebli – wskazuje Wielgo.
Jak dodaje, oznacza to także pracę w handlu i usługach, także tych niezwiązanych bezpośrednio z budownictwem.