W okresie sześciu miesięcy (do sierpnia) inwestorzy z eurolandu i spoza tego obszaru pozbyli się instrumentów o stałym dochodzie za 187,7 miliarda euro. To najwyższa taka kwota od czasu wprowadzenia euro w 1999 r. To pomogło zepchnąć notowania euro do koszyka dziewięciu głównych walut uwzględnianych w Bloomberg Correlation-Weighted Indexes o 2,7 proc. od początku 2014 r. Jest to największy spadek od 2010 r., kiedy eksplodował kryzys zadłużeniowy w eurolandzie.
- Zarówno wewnętrzny jak i zagraniczny popyt były negatywne i będą one znaczącymi czynnikami w osłabiania euro - wskazuje Phyllis Papadavid, strateg walutowy w londyńskim oddziale francuskiego uanku BNP Paribas. Jej zdaniem wspólna waluta będzie jedną z najsłabszych w G10.
Wprawdzie Mario Draghi uznaje potrzebę słabszego euro by uniknąć deflacji i poprawić konkurencyjność eksportu, eksperci ostrzegają, iż odpływ funduszy może zaszkodzić gospodarce strefy euro jeśli stanie się „zbyt agresywny.
W październiku EBC rozszerzył skalę stymulowania koniunktury gospodarczej i zaczął skupować z rynku obligacje zabezpieczone aktywami, a w pierwszym tygodniu tej operacji zwiększył swój bilans z tego powodu o 1,7 miliarda euro.
- Życzenia trzeba formułować ostrożnie - ostrzega Neil Jones z londyńskiego biura japońskiego Mizuho Bank, gdzie odpowiada za sprzedaż funduszy hedgingowych. Podkreśla on, że w tym momencie osłabienie euro może być korzystne, ale jeśli odpływ nie zostanie przyhamowany trzeba będzie go potraktować jako swego rodzaju ucieczkę od wspólnej waluty.