Wielcy gracze jak m.in. BlackRock, czy CSOP Asset Management w amerykańskim nadzorze zarejestrowali już prawie 40 funduszy ETF inwestujących w akcje chińskich spółek i tamtejsze papiery dłużne. To niemal sześć razy więcej niż funkcjonuje ich obecnie. W ten sposób każdy inwestor posiadający rachunek w amerykańskim biurze maklerskim będzie mógł zaangażować pieniądze w Państwie Środka, co do tej pory było możliwe tylko w przypadku kilku instytucji.
Akcje na tym największym rynku wschodzącym mogą zanotować w 2014 r. najlepsze wyniki od 2009 r. i zdystansować notowania chińskich spółek obecnych na parkietach zagranicznych. Powodem są nasilające się spekulacje, iż plany chińskiego rządu dotyczące złagodzenia kontroli kapitału zmniejszą różnice między wycenami papierów notowanych w kraju i zarejestrowanych na zagranicznych rynkach. Otwarcie kontynentalnego rynku ma ułatwić m.in. planowane uruchomienie połączenia tradingowego między giełdami w Hongkongu i Szanghaju. Fundusze amerykańskie liczą , iż wraz z postępującym otwarciem chińskiego rynku pozyskają nowych inwestorów i zwiększą przychody z prowizji.
- Jest w tym tak duży potencjał, że Chin nie można zignorować - przekonuje Patricia Oey, analityk w firmie Morningstar analizującej rynek funduszy. BlackRock, największa na świecie firma zarządzająca funduszami lansuje pierwszy amerykański ETF, który będzie bezpośrednio inwestował w akcje na giełdach w Szanghaju i Shenzhen. O uruchomienie go wnioskowała 15 września, a trzy dni później z podobnym wnioskiem do nadzorcy wystąpił CSOP, który już z Hongkongu inwestuje w chińskie akcje klasy A denominowane w walucie krajowej. 17 listopada ma wreszcie ruszyć połączenie handlowe między Hongkongiem a Szanghajem.
Dzięki temu międzynarodowi zarządzający pieniędzmi będą mogli kupować chińskie akcje za13 miliardów juanów dziennie (2,1 miliarda dolarów). Jednocześnie akcje notowane w Hongkongu będą mogli kupować inwestorzy z Chin kontynentalnych.