„Horyzont” i Dziki Zachód Costnera. Zmarnował sławę „Yellowstone” i 40 mln dolarów

Zwiastun sagi Kevina Costnera „Horyzont. Rozdział 1” zachęca do obejrzenia filmu. Dwie i pół minuty wiele obiecują. Niestety, trzygodzinny film, dla którego gwiazdor porzucił serial „Yellowstone” i wyłożył 40 mln dolarów, obietnic nie spełnia.

Publikacja: 27.06.2024 04:30

Kevin Costner gra kowboja w wyreżyserowanym przez siebie filmie. Pojawia się na ekranie po godzinie.

Kevin Costner gra kowboja w wyreżyserowanym przez siebie filmie. Pojawia się na ekranie po godzinie. Filmu nie ratuje

Foto: materiały prasowe

Zamierzenie było wielkie. Kevin Costner ma spore doświadczenie westernowe jako reżyser i jako aktor. W 1990 roku wyreżyserował i zagrał w „Tańczącym z wilkami”, 20 lat temu pokazał „Bezprawie”. Teraz postanowił zrealizować dzieło życia – czteroczęściową epopeję „Horyzont: Amerykańska saga” o zdobywaniu Dzikiego Zachodu, wojnie secesyjnej 1861–1865 i walce białych przybyszy z rdzennymi mieszkańcami Ameryki.

„Horyzont” i Kevin Costner

To dla aktora niewątpliwie projekt życia. Myślał o nim od 30 lat, z własnych pieniędzy do 100-milionowego budżetu dwóch pierwszych części dołożył blisko 40 milionów dolarów. Razem z Jonem Bairdem napisał scenariusz, sam film wyreżyserował, zagrał jednego z bohaterów. Dla tej sagi opuścił głośny serial Paramountu „Yellowstone”, w którym występował przez pięć sezonów.

Czytaj więcej

Cannes 2024. Jury uciekło od rzeczywistości

Pierwszą część „Horyzontu” pokazał w maju podczas festiwalu canneńskiego. Po seansie wysłuchał dziesięciominutowej owacji. Niestety, zwyczajowej. Bo potem posypały się w prasie całego świata krytyczne recenzje. Dziennikarz z „Hollywood Reporter” nazwał produkcję Costnera „niezdarnym klocem bez szans na ratunek”. Inni też nie byli łaskawsi. „Najnudniejszy projekt stulecia zrealizowany wyłącznie z miłości własnej” – napisał krytyk IndieWire, a recenzent BBC dodał: „paraliżująco rozwleczona i niespójna katastrofa”. Z kolei w „Variety” można było przeczytać opinię, że film Costnera – choć ambitny – nie jest w stanie widza wciągnąć i poruszyć.

Rzeczywiście: nie da się tej trzygodzinnej kolubryny obronić. „Horyzont. Rozdział 1” zachwyca wspaniałymi widokami i świetnymi zdjęciami 60-letniego J. Michaela Mura, operatora m.in. „Miasta gniewu” Paula Haggisa. Niestety, jak mawiał kiedyś satyryk Jan Tadeusz Stanisławski: „I to by było na tyle”. Bo poza tym wszystko się w trwającej trzy godziny pierwszej części rwie. Bohaterów jest niemało. W dolinie San Pedro w Arizonie grupa osadników zakłada miasteczko o nazwie Horizon. Drogo za to zapłacą, gdy ich domy zostaną najechane przez Apaczów. Młoda kobieta grana przez Siennę Miller straci męża i syna, zostanie tylko z córką. Osiedleńcom z odsieczą przybywa oddział kawalerii dowodzony przez porucznika Sama Worthingtona. Romans już wisi w powietrzu.

Kevin Costner i rozczarowanie

Z każdą minutą w filmie dochodzą nowe miejsca i nowi bohaterowie. Przez Montanę ciągną inni osadnicy. Biali wciąż narażeni są na ataki „tubylców”. Indianie naradzają się, jak kontynuować walkę. A po godzinie na koniu wjeżdża na ekran sam Kevin Costner jako podstarzały kowboj, który od razu wpada w oko miejscowej prostytutce wychowującej dziecko koleżanki po fachu. Wątki nie łączą się ze sobą, a na dodatek są naszkicowane pobieżnie, żaden z niezłych przecież aktorów nie jest w stanie stworzyć pełnej, ciekawej postaci.

Przede wszystkim jednak „Horyzont” jest obrazem głęboko konserwatywnym, powielającym klisze sprzed dekad

Nie bardzo wiadomo, dlaczego wdowa (Sienna Miller) zakochuje się w oficerze albo dlaczego prostytutka wychowuje dziecko swojej koleżanki. Zamierzona przez Costnera panorama też wypada słabo, różne urywki filmu nie tworzą spójnej historii. Trzy godziny ciągną się niemiłosiernie, a z ekranu wieje nudą. Nie ma filmu. „Horyzont. Rozdział 1” bardziej przypomina wprowadzenie do serialu, i to też zbyt długie, zbyt pobieżnie przedstawiające bohaterów.

Przede wszystkim jednak „Horyzont” jest obrazem głęboko konserwatywnym, powielającym klisze sprzed dekad. Najciekawsi twórcy od dawna już opowiadają o mitach założycielskich Ameryki inaczej. Tu wciąż króluje wersja dobrych białych kolonistów i Indian morderców. Konserwatyzm myślenia Costnera i jego scenarzysty podkreśla jeszcze bombastyczna, trudna do zniesienia muzyka Johna Debneya.

Wchodzący właśnie do kin „Horyzont. Rozdział 1” jest więc dużym rozczarowaniem. Następna część sagi ma mieć premierę pod koniec sierpnia, nie wiadomo na razie, kiedy będą miały premierę dwie kolejne części. Choć trudno mieć nadzieję, że w kontynuacji tej opowieści Kevin Costner czymkolwiek widzów zaskoczy. No, ale podobno nadzieja umiera ostatnia.

Zamierzenie było wielkie. Kevin Costner ma spore doświadczenie westernowe jako reżyser i jako aktor. W 1990 roku wyreżyserował i zagrał w „Tańczącym z wilkami”, 20 lat temu pokazał „Bezprawie”. Teraz postanowił zrealizować dzieło życia – czteroczęściową epopeję „Horyzont: Amerykańska saga” o zdobywaniu Dzikiego Zachodu, wojnie secesyjnej 1861–1865 i walce białych przybyszy z rdzennymi mieszkańcami Ameryki.

„Horyzont” i Kevin Costner

Pozostało 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Film
Rekomendacje filmowe. Lato w stylu science - fiction
Film
Filmowe propozycje. Cate Blachett i Nicolas Cage w wakacyjnych hitach
Film
Niezrealizowane scenariusze Krzysztofa Kieślowskiego trafią na ekran
Film
„Spadek” na Netfliksie. Ironiczne kino familijne
Film
Dwie nowe, polskie członkinie Amerykańskiej Akademii Filmowej