W dobie #metoo każde pojawienie się Romana Polańskiego na filmowych imprezach wzbudza kontrowersje. Kilka lat temu, gdy w konkursie weneckim znalazł się „Oficer i szpieg” na pierwszej konferencji prasowej swoje zdziwienie wyraziła przewodnicząca jury Lucrecia Martel. Ale film był interesujący, Polański dostał Grand Jury Prize. W tym roku nawet krytycy najważniejszych pism filmowych pisali o tym, że w programie Mostry znalazły się filmy trzech artystów oskarżanych o seksualne molestowanie: Polańskiego, Woody’ego Allena i Luca Bessona. Dyrektor artystyczny festiwalu bronił się: Luc Besson został niedawno przez francuski sąd uniewinniony, Woody Allen nigdy nie stanął przed sądem. Polański? To już nazwisko trudniejsze do wybronienia. Wybitny reżyser został wyrzucony z Amerykańskiej i z Francuskiej Akademii Filmowej, do dzisiaj jego sprawa, mimo ugody z ofiarą, nie jest zamknięta. Polański nie może wjechać do Stanów, w obawie przed ekstradycją nie przyjeżdża również do Włoch. Ale i tu Alberto Barbera odpiera ataki: „Nie interesuje mnie życie prywatne artystów. Oceniam filmy”.
Problem w tym, że nowy film Polańskiego to dramatyczna porażka. Opowieść niesmaczna i wulgarna, satyra na najbardziej prymitywnym poziomie.
Czytaj więcej
Roman Polański skończył właśnie 90 lat. A za dwa tygodnie na festiwalu w Wenecji będzie pokazywan...
Jest ostatni dzień 1999 roku. Do eleganckiego hotelu w szwajcarskim Gstaad zjeżdżają stali bywalcy, by tu właśnie przywitać XXI wiek. Elita finansowa? Być może. Tylko że wszyscy – od podstarzałego gwiazdora porno, przez pomarszczoną francuską markizę z pieskiem-pupilkiem, aż do starego milionera z grubą, wulgarną, ale młodą żoną – są tu takimi sami idiotami. Do tego jeszcze trzeba dodać grupę Rosjan, którzy wsłuchują się w przemowę Borysa Jelcyna oddającego władzę Putinowi i razem z ambasadorem Rosji w Szwajcarii robią grube przekręty finansowe. A otoczeni są oczywiście przez żądne luksusów i bogactwa, równie chamskie jak oni rosyjskie modelki.
Co z tego wynika? Absolutnie nic. Roman Polański zrealizował ten film nie tyle przerażony światem, co pełen pogardy. Nie wprowadził na ekran ani jednej przyzwoitej osoby. Nawet zaplątani w hotelu, biedni przybysze z Czech nie są tu żadną przeciwwagą. Nie mówiąc już o polskim hydrauliku, który zaproszony przez starą markizę, o czwartej rano, zgodnie z umową, zjawia się w drzwiach jej pokoju, żeby „przeczyścić rurę”. Wszystkie żarty w filmie są na podobnym poziomie, choć trzeba powiedzieć, że twórcy przeszli siebie, gdy młoda żona nie może uwolnić się od penisa męża, który zastygł w niej, gdy starzec nie wytrzymał trudów seksu i dawki wiagry i zmarł w najmniej odpowiednim momencie, z uśmiechem i wybałuszonymi oczami.