To skomplikowany kraj. Nie tylko prowincja i alkoholizm. Także wielkie miasta, muzea sztuki nowoczesnej, inteligencja. W swej historii przeżyliśmy wiele najazdów. Może dlatego zawsze spodziewamy się ataku. Rosjanie stale czują się zagrożeni, dlatego nie znoszą krytyki. Nawet tej wewnętrznej. Gdy w czasach carskiego imperium Nikołaj Dobrolubow przedstawiał Rosję w niekorzystnym świetle, studenci protestowali pod jego domem. Minęło 100 lat i to samo zadziało się w ZSRR, minęły kolejne lata i podobne zjawisko obserwujemy w Rosji współczesnej. Proszę też pamiętać, że nasza samoidentyfikacja zawsze miała charakter terytorialny. Geografia dyktuje tu historię. Wielkie odległości, brak komunikacji, konieczność ostrej kontroli nad ogromnym terenem. Nasza narodowa duma zależy od wielkości granic. Opiera się na poczuciu misji i przeświadczeniu: jesteśmy tak wspaniali, że musicie nas kochać. A jeśli nas nie kochacie, miejcie się na baczności. I myślę, że ludzie Zachodu nigdy naszej mentalności nie zrozumieją. Bo są zupełnie inni.
Na czym, pana zdaniem, te różnice polegają?
Na wszystkim. Na postrzeganiu czasu, przestrzeni, historii. Nawet wasza, polska, droga dziejowa jest inna – dołączyliście do rodziny narodów. Jednych bardziej lubicie, innych mniej, ale współistniejecie. Zgodziliście się co do tego, że osoba jest ważniejsza od państwa. Żyjecie w komfortowym, w miarę bezpiecznym świecie. To, co dzieje się na Ukrainie, uznajecie za tragedię, ale wiecie, że nikt nie będzie okupować Krakowa. A Rosja na przestrzeni stuleci czuje się paradoksalnie nie agresorem, tylko ofiarą. Boi się tego, co dzieje się poza jej granicami, nie rozumie tego. Bardzo chce się podobać. Ale Zachód się jej boi. Myślę, że nawet to, co dzieje się na Ukrainie, nie jest wynikiem przebiegłego planu, lecz paranoi z jednej i z drugiej strony. Każdy ruch wymusza kolejny. W efekcie wam się wydaje, że zbliżamy się do waszych granic. A u nas wielu ludzi wierzy, że to wy zbliżacie się do naszych granic. I może tego wszystkiego by nie było, gdyby Amerykanie nie zaczęli budować tarczy antyrakietowej. Bo przez to rosyjscy politycy uważają, że Amerykanie chcieli zaatakować Rosję.
Jak pan widzi rolę inteligencji? W filmie jest bezradna.
Bo w Rosji ta warstwa całkowicie straciła znaczenie. Także dlatego, że jest wewnętrznie skłócona. Nie chodzi nawet o podział na zwolenników i przeciwników Putina. Jedna grupa popiera zbliżenie z Zachodem. Druga, liczniejsza, Zachodowi nie wierzy, uważa, że Rosja nie ma przyjaciół i sama powinna dbać o swoje interesy. Inteligencja dzieli się też na pragmatyków i na tych, którzy stracili głowę dla idei imperialistycznej. Pokolenie moich rodziców chciało zbudować państwo europejskie. Wierzyło w wolność słowa, w prawo. My patrzymy na rzeczywistość inaczej. Nie oglądam telewizji, więc nie jestem ofiarą propagandy. Ale czytam zachodnią prasę. I widzę, że kłamią wszyscy. Amerykanie, Rosjanie. Wydaje mi się, że ta paranoja uniemożliwia prowadzenie dialogu.
W pana poetyckim filmie przeszłość to kikuty pomników Lenina, teraźniejszość – niedokończony wieżowiec, a przyszłość – mgła. Pokazuje pan też zagubionych ludzi.