Niezależnie, kto go dokonał, czy Huti, rebeliancki ruch szyicki z Jemenu, którzy się do tego przyznali, czy też, jak sugerują Amerykanie – Irańczycy, wspierający Hutich – jest sukcesem słabszej strony. Szyici są biedakami w porównaniu z sunnickimi Saudyjczykami i karłami technologicznymi w porównaniu ze wspierającymi Saudyjczyków Amerykanami.
Wyposażone w rakiety drony wydawały się dotychczas raczej bronią bogatych i zaawansowanych, całkowicie bezpieczny żołnierz naciskał guzik i trafiał w cel na drugim końcu świata. Teraz widać, że świetnie wykorzystać mogą ją także biedni, izolowani, czujący upokorzenie, w tym fanatycy i terroryści. Nie muszą się już wysadzać.
Przeczytaj też: Kto zaatakował saudyjskie rafinerie? USA nie ulegną prowokacji
Huti już wcześniej zadziwili skutecznością. Dekadę temu była to lokalna partyzantka bogobojnych zajdytów (przedstawicieli jemeńskiego odłamu szyizmu) pod wodzą jednej rodziny. Kontrolowali wówczas jedną prowincję Jemenu, Saada, nie mieli dostępu do morza.
Cały Jemen jest biedny (nie ma biedniejszego wśród krajów arabskich) i zapóźniony cywilizacyjnie, a co dopiero mówić o leżącym w górach bastionie Hutich. A mimo to, jak pięć lat temu ruszyli na stolicę, Sanę, to ją zdobyli, wchodząc w alians z byłym prezydentem Salehem, z którym wcześniej toczyli wojnę. I są w niej do dzisiaj, kontrolują kluczowe terytoria w Jemenie. Zabili Saleha, wykrywając jego zdradę dzięki nowoczesnej technologii, do której teoretycznie nie powinni mieć dostępu. Prości górale i wieśniacy radzą sobie z nalotami i atakami lądowymi koalicji sunnickiej pod wodzą superbogatych Saudyjczyków, która może liczyć na pomoc technologiczną i wywiadowczą od Amerykanów. A zapewne i od Izraelczyków, którzy traktują Iran jak egzystencjalne zagrożenie.