"Kler": o zdegenerowanym i sklerykalizowanym Kościele

Nawet jeśli „Kler” przedstawia jednostronny obraz Kościoła, to i tak był potrzebnym filmem – przekonuje dominikanin Nikodem Brzózy.

Publikacja: 19.10.2018 21:38

"Kler": o zdegenerowanym i sklerykalizowanym Kościele

Foto: Bartek Mrozowski/Kino Świat

Czy potrzebne są filmy poruszające temat pedofilii, również te opowiadające o Kościele katolickim? Pytanie retoryczne, oczywiście że tak. Film "Kler" jest odpowiedzą na tę naglącą potrzebę. Czy jest to film atakujący katolicyzm? Moim zdaniem nie. Nie neguje on bowiem chrześcijaństwa, nie drwi z religii, nawet nie dowcipkuje z księży. Jest to film poważny, z moralnym przesłaniem, pokazujący bulwersujące i niewydumane historie. Ale jednocześnie nie jest to film, który by dogłębnie analizował zjawisko pedofilii. Dlaczego? Bo nie pokazuje całościowo ani Kościoła, ani człowieka.

"Kler" opowiada o zdegenerowanym i sklerykalizowanym Kościele, w którym pedofilia ma miejsce. Pokazuje odstręczającą twarz Kościoła. Mówi o instytucji pozbawionej autentyzmu, w której brakuje duchowości, o organizacji, która w gruncie rzeczy niewiele wnosi w życie ludzi. W pokazanych postaciach, jeśli jest jakaś wiara, to jest ona stłamszona przez najniższe żądze, pychę i zakłamanie oraz procesy autodestrukcji. Reżyser Wojciech Smarzowski tak widzi Kościół. Ale czy można mu się dziwić? Przecież nie jest w tym odosobniony. Niemało jest bowiem osób, które też tak go postrzegają i mają ku temu jakieś powody. W kontekście skandalów pedofilskich i ich krycia niestosownością byłoby twierdzić, że to niesprawiedliwy osąd. Można nawet powiedzieć, że dobrze iż reżyser z odwagą o tym mówi. Trudno przekonywać tych, którzy doświadczyli zła do istnienia lepszego oblicza Kościoła. Film należy przyjąć w pokorze, co nie oznacza, że reżyserowi we wszystkim należy przytakiwać. Pokora to przecież nic innego jak życie zgodne z prawdą o sobie, ale to także skrucha i skłonność do słuchania innych oraz pragnienie zadośćuczynienia. Ci którzy znają Kościół od dobrej strony wiedzą, że film jest przerysowany. Nie możemy się temu dziwić, przecież tam gdzie oportunizm wygrywa z przyzwoitością, duchowy wymiar Kościoła pryska jak bańska mydlana. Nie protestujmy zatem, że go nie ma na ekranie.

 

Film dotyka problemu klerykalizmu i pokazuje przykłady zamiatania pod dywan kościelnych skandali. Jednak mało przekonująco opowiada o mechanizmie tych zjawisk. Wyraziście i bezkompromisowo pokazuje zło, które się dzieje, ale nie pyta o głębszą jego przyczynę. Smarzowski nie przeszukuje zakamarków ludzkiej duszy, nie tropi uwarunkowań ludzkich dewiacji, zakłamania i nikczemności. Nie zadaje odwiecznego pytania o kondycję człowieka jak to na przykład czynił Martin Scorsese w swym ostatnim filmie „Milczenie”, opowiadającym o akcie zaparcia się wiary przez jezuitów w czasie prześladowań na misji w Japonii.

Smarzowski pokazuje zło i udziela odpowiedzi skąd się wzięło. Jego przyczyną było zdemoralizowanie kleru i oportunizm. Czy takie postawienie sprawy przez reżysera może być zarzutem wobec filmu? Raczej nie. Celem „Kleru” było sugestywne, a jednocześnie wrażliwe ukazanie zła, i to się udało. Jest to zrobione sprawnie, ciekawie, budzi emocje i nikogo nie pozostawia obojętnym. Co ważne jest to kino artystyczne, a nie tandeta.

„Kler” to film nie tylko o pedofilii, lecz również o alkoholizmie duchownych, o zdzierstwie, ale przede wszystkim o oportunistycznej instytucji, która podtrzymuje patologie, toleruje przestępstwa. Jest to fabularyzowany raport o kondycji polskiego kleru. Przypisywana filmowi w mediach ranga potwierdza to przekonanie. Filmowy obraz Kościoła jest porażający. Nie ma w nim duchowości i troski o jakiekolwiek dobro poza własnym interesem i karierą. Widząc tę moralną nędzę można, albo targnąć się na własne życie – jak ksiądz Kukuła, jedna z ofiar Kościoła, albo uwolnić się od niego opuszczając szeregi duchownych. Czyni to inny ksiądz, którego celibat i samotność rzuciły w szpony alkoholizmu. Tak prezentujący się Kościół najlepiej prędko opuścić. Nie jest to bowiem instytucja pożytku publicznego, lecz mafijna korporacja karierowiczów, ludzi nieszczęśliwych oraz dewiantów i ich ofiar.

Film Smarzowskiego realistycznie pokazuje rutynowe czynności szafarza sakramentów, wyłapuje księżowskie automatyzmy, detalicznie wizualizuje kościelną przestrzeń. Kiedy aktor zakłada stułę i ją całuje, to robi to odruchowo niczym prawdziwy ksiądz. Aktorzy odmawiają modlitwy i cytują biblijne wersety, intonują pieśni. Kiedy mówią kazania to czynią to wiarygodnie wyłapując nierzadki księżowski patos. Cała ta zewnętrzność jest pokazana sugestywnie. Reżyser zatrudnił dobrych aktorów potrafiących wcielić się w rolę księży.

Autentyzm filmu wyraża się w obrazie. Przekonująco wygląda księżowska parafialna rutyna, dowcipy i wygłupy. Pomagają w tym bliskie ujęcia z kamery. Gorzej kiedy reżyserowi przychodzi głębiej opisać kreowane postaci. Dla przykładu kiedy Robert Więckiewicz grający księdza Trybusa spowiada, wygląda jak prawdziwy duchowny, jednak to, co mówi zadziwia, zważywszy że widzimy postać, która ma sumienie. Reżyser bowiem nie wiadomo dlaczego każe mu wypytywać ministranta czy ten się masturbuje. Gdyby w filmie pytanie padło z ust pedofila lub molestanta, byłoby to zrozumiałe. Ale tak nie jest. Czyni to nieszczęśliwy duchowny, który radzi ministrantowi by się nie przejmował. Trudno stwierdzić, ale może ten dialog był właśnie po to, aby pokazać że to „ludzki ksiądz”. Trybus mieszka na wsi, jego kościół stoi prawie w szczerym polu, regularnie spotyka się z młodą parafianką, razem sypiają, ona zachodzi w ciążę. Dlaczego łamie celibat? Z niezaspokojonej potrzeby bliskości, z męskiej potrzeby bycia z kobietą, z samotności? Poczucie, że celibat nie jest dla niego, sprawia, że popada w konflikt z samym sobą i pije na umór. Jest to bohater nieszczęśliwy. Celibat i Kościół okazały się dla niego życiową pułapką. Ksiądz ostatecznie uświadamia sobie jak destrukcyjne jest jego życie i dlatego porzuca stan kapłański. Razem z kobietą i dzieckiem wprowadza się do skromnego mieszkania już nie jako ksiądz, ale wolny człowiek. To spóźniony początek prawdziwego życia. Widz nie ma wątpliwości, że podjął dojrzałą decyzję, ten mężczyzna wreszcie dorósł.

Smarzowski dotyka tu ważnego tematu. Celibat przyjmowany jest przez kandydatów do kapłaństwa dobrowolnie, jednak czy życie nie pokazuje, że część księży sobie z nim nie radzi – łamią go lub nie umieją go pozytywnie przeżyć. Czy to jest zawsze wina tych ludzi, czy może nieradzenie sobie z celibatem wynika z przeszacowania emocjonalnych i duchowych dyspozycji kandydata do kapłaństwa? Czy duchowni nie są zwykłymi ludźmi i czy nie dlatego czasami upadają? Czy potępiając z góry wszystkich nie rzucamy kamieniem, choć sami niej jesteśmy bez grzechu? Sugestywny przekaz filmu mógłby sprawić, że te pytania stałyby się ważne. Reżyser nie stawia ich jednak przed widzem, lecz po prostu mówi: celibat może prowadzić do destrukcji lub na manowce. Kiedy kochanka mówi księdzu, że jest w ciąży ten bez skrupułów każe ją usunąć. Film nie opowiada o emocjach, o strachu, o wypieraniu najgłębszych przekonań kiedy żyje się podwójnym życiem. Co więcej, ostatecznie duchowny pokazany jest nie jako osoba zakłamana lecz okłamana i zwiedziona przez Kościół. Smarzowski pomija zagadnienie osobistej odpowiedzialność i moralnego rozrachunku z samym sobą. Reżysera pochłania ukazanie ludzkiego nieszczęścia.

W filmie przedstawiony jest też ksiądz Lisowski (Jacek Braciak) – pedofil, który zgwałcił ministranta. To karierowicz, oportunista, świetnie poruszający się w kościelnej faunie. Chcą go w Watykanie i ostatecznie tam trafia wynajmując luksusową awionetkę. To antybohater zepsuty do szpiku kości. On jednak też jest ofiarą Kościoła. Okazuje się bowiem, że zarówno on, jak i ksiądz Kukuła (Arkadiusz Jakubik) zostali zgwałceni jako dzieci w instytucjach kościelnych. Tego pierwszego skrzywdził wyrostek w placówce wychowawczej prowadzonej przez psychopatyczne zakonnice, ks. Kukuła z kolei przez dawnego duszpasterza Solidarności, który na mszę przyciągał tłumy. Smarzowski opowiada o pedofilii w Kościele, lecz jego narracja jest rysowana węglem, a nie piórkiem. Może sugerować, że księża o skłonnościach pedofilskich nie są ofiarami własnych ojców, krewnych, sąsiadów, nauczycieli, bowiem gwałtów dokonują wyłącznie duchowni lub w dzieją się w instytucjach kościelnych i to one są wylęgarnią pedofilów. Zgwałcone w Kościele dzieci zostają potem księżmi, po to, aby gwałcić inne dzieci lub żeby poradzić sobie z traumą – tak jak ksiądz Kukuła. Z „Kleru” można wręcz wyciągnąć wniosek, że pedofilia generuje w jakimś stopniu powołania.

Inną ważną postacią w filmie jest arcybiskup Mordowicz (Janusz Gajos) owładnięty ambicją budowy równie gigantycznej co szpetnej świątyni, utrzymujący ścisłe relacje z najwyższymi władzami w państwie. Ceni sobie luksus, jest paternalistyczny, wulgarny, zazdrosny o wpływy. Pod tym względem jest to postać naszkicowana wiarygodnie. Przejmujące są sceny, w których kleryk w upokarzający sposób jest posłuszny i na każde skinienie arcybiskupa przygrywa na akordeonie. Ordynariusz – satrapa i dominator ma wstydliwą słabość: lubi być poniżany seksualnie przez dominujące kobiety. Biskup ma też kilka pozytywów, jest jowialny i bezpośredni, ale najistotniejsze, że kiedy dowiaduje się o gwałcie na dziecku to jest autentycznie wzburzony, do tego stopnia, że postanawia zrobić porządek z księdzem pedofilem. Ten jednak ma na niego obyczajowego haka w postaci taśm z salonu sado-maso, które przekazał mu łasy na wygody prałat. Znikają więc nędzne resztki sumienia, biskup kryje pedofila i zamiata sprawę pod dywan. W tak przedstawionym Kościele nikt się moralnie nie ostaje, bo jest to moloch, który pożera własne dzieci. Wyjątkiem jest eksksiądz Trybus, ale tylko dlatego, że ratuje własną godność opuszczając kościelną instytucję. Kukuła też nie daje się moralnie zniszczyć, ale płaci za to najwyższą cenę, w buncie przeciw zakłamaniu targnie się na własne życie.

Czy film „Kler” jest potrzebny? Uważam, że tak, choć zdaję sobie sprawę z jego jednostronności. W Kościele występują problemy pedofilii, klerykalny oportunizm oraz mechanizm zaprzeczania i to na taką skalę, że trzeba stawiać pytanie o autentyzm życia Ewangelią duchownych. Jeżeli skala nadużyć seksualnych w Kościele byłaby zbliżona do tych w innych środowiskach, to mamy poważny problem, a jeśli nie daj Boże byłaby większa to oznaczałoby, że Kościół musi przeprowadzić pierestrojkę i się uwiarygodnić. Wcześniej oczywiście problem istniał, ale był tematem tabu. Badania na temat pedofilii są nowe. Niektóre z nich mówią, że procent osób o tendencjach pedofilskich w wielu społeczeństwach wynosi od 2 do 5 proc. To zaskakująco dużo. Jaki jest procent osób o takich tendencjach wśród duchowieństwa, dokładnie nie wiemy. W USA o molestowanie seksualne nieletnich było oskarżanych około 4 proc. duchownych, a w tej liczbie są ci, którym to udowodniono. W Australii być może nawet 7 proc., w Niemczech 0,1 proc. księży zostało skazanych. Według stanowiska Stolicy Apostolskiej z września 2009 r. odsetek duchownych dokonujących naruszeń prawa na tle seksualnym może wynosić od 1,5 do 5 proc. Podobnie rzecz wygląda w kościołach protestanckich i w religii mojżeszowej.

Kościół jest społecznością, która z definicji nie odrzuca osób pogubionych moralnie i emocjonalnie, przygarnia chromych fizycznie i duchowo, to właśnie są jego adresaci. Nie należy się zatem dziwić, że chrześcijanie są takimi samymi ludźmi jak cała reszta, cierpią z powodu tym samych słabości, ulegają tym samym patologiom. Jednak od osób duchownych wymaga się dojrzałości, która nie oznacza braku osobowościowych deficytów, ale zakłada zdolność do ich pokonywania. Jak mówi św. Paweł moc w słabości się doskonali. Zakładanie przez Kościół, że zgłaszający się do seminariów młodzi mężczyźni zawsze poradzą sobie z wewnętrznymi brakami byłoby nierozsądne. Tak jak niemądrym byłoby twierdzić, że szczere szukanie Boga z zasady zapobiega dalszym upadkom. Dlatego kandydaci do kapłaństwa po ludzku powinni dobrze rokować. Choć nawet wtedy nikt nie zagwarantuje, że zawsze będą żyli godnie i że nie zejdą na manowce. Wydaje się, że łaskawość Kościoła względem kandydatów na księży czasami wynika z przeszacowania ich wewnętrznej integracji i z braku roztropności rekrutujących. Wielkoduszność wobec bliźnich jest rzeczą dobrą, pod warunkiem, że liczy się z rzeczywistością, inaczej może połamać im życie stawiając przed nimi zadania nie do wykonania.

Jaka jest prawda na temat skali pedofilii wśród duchowieństwa, tego dokładnie jeszcze nie wiemy. Nie znamy też badań nad całością populacji danego społeczeństwa. Z wnioskami na ten temat należy zatem poczekać. Jedno jest pewne – pedofilia wśród duchownych to nie tylko osobisty problem księdza pedofila, to również moralny i prawny problem całej instytucji. Dlatego musimy przyjąć go z odpowiedzialnością, w pokorze zadośćuczynić jego ofiarom, zreformować instytucję i duchowo się nawrócić. Odpowiedzialność prawna instytucji kościelnych za czyny duchownych jest złożonym zagadnieniem. Zależy od tego gdzie one mały miejsce, w jakich okolicznościach i czy były tuszowane. Niewiele tu się różni od odpowiedzialności szkół czy placówek medycznych oraz kulturalnych w przypadku przestępstw dokonanych przez lekarzy czy nauczycieli. Jednak czy Kościół ze względu na misję głoszenia Ewangelii, nie powinien odpowiedzialności finansowej rozumieć jedynie jako wymogu prawnego, ale również moralnego?

Na koniec cytat z wypowiedzi arcybiskupa Dublina Diarmuida Martina: „Prawda nas wyzwoli, ale nie w banalny sposób. Prawda boli. Prawda oczyszcza nie jak delikatne, eleganckie mydło, ale jak ogień, który pali, rani i przecina. Musimy się nauczyć, że prawda ma moc wyzwalającą, której nie mają półprawdy. Próby unikania skandali doprowadziły Kościół do jednego z największych skandali w historii”.

Czy „Kler” stawia przed nami tę prawdę? Tę najgorszą, w kadrze pewnej wizji, przekonań i opinii, z którymi trudno się boksować. Ten film pali, czasami prawdą, a czasami przekonaniami na temat Kościoła. Rany musimy przeciąć sami.

Autor jest dominikaninem, doktorem filozofii i doktorem habilitowanym teologii

Czy potrzebne są filmy poruszające temat pedofilii, również te opowiadające o Kościele katolickim? Pytanie retoryczne, oczywiście że tak. Film "Kler" jest odpowiedzą na tę naglącą potrzebę. Czy jest to film atakujący katolicyzm? Moim zdaniem nie. Nie neguje on bowiem chrześcijaństwa, nie drwi z religii, nawet nie dowcipkuje z księży. Jest to film poważny, z moralnym przesłaniem, pokazujący bulwersujące i niewydumane historie. Ale jednocześnie nie jest to film, który by dogłębnie analizował zjawisko pedofilii. Dlaczego? Bo nie pokazuje całościowo ani Kościoła, ani człowieka.

Pozostało 96% artykułu
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki