To, że premier Morawiecki w rozmowie prywatnej podczas obiadu w restauracji przeklina, nie ma żadnego politycznego znaczenia. To, że jako prezes prywatnego banku rozmawia o udzieleniu pomocy jednemu, czy drugiemu politykowi, też raczej nie powinno dziwić – biznes i polityka od zawsze są splątane gęstą siecią wzajemnych zależności, co może się nie podobać (dlatego Otto von Bismarck mówił, że ludzie nie powinni wiedzieć dwóch rzeczy: jak się robi politykę i kiełbasę), ale czy naprawdę aż tak bardzo szokuje? To, że Morawiecki w ogóle chodził do restauracji, w której serwowało się owe sławetne ośmiorniczki, to też coś zupełnie normalnego.
Czytaj także:
Taśmy z Morawieckim: Logika już się nie liczy
Taśmy jako broń obosieczna, czyli czy afera podsłuchowa była zamachem stanu
Ale to, że cztery lata po wybuchu tzw. afery taśmowej wciąż jeszcze mogą pojawiać się nowe taśmy, co gorsza dotyczące de facto drugiej (formalnie czwartej) osoby w państwie, to już powód do najwyższego zaniepokojenia. Bo przecież mamy do czynienia z owocem przestępstwa, który – jak się okazuje – wciąż może mieć ogromny wpływ na to, kto nami rządzi. A jeśli o tym kto znajduje się u steru blisko 40-milionowego państwa, członka UE i NATO, decyduje jakaś ukryta w cieniu osoba – to znaczy, że to państwo nadal jest czysto teoretyczne.