Pracodawcy i przedstawiciele agencji zatrudnienia coraz częściej mówią o rewolucji na rynku pracy, gdy firmy podbijają stawki, konkurując o kandydatów – coraz częściej nie tylko o Polaków, ale i cudzoziemców. Przede wszystkim Ukraińców, którzy wciąż stanowią największą grupę zagranicznych pracowników, choć coraz trudniej ich pozyskać.
Zachodnia Ukraina jest praktycznie wydrenowana z kandydatów do pracy, a dodatkowo – jak podkreśla Krzysztof Inglot z Personnel Service – pracowników z Ukrainy coraz częściej przechwytują Niemcy (co prawda nie oferują im legalnej pracy, ale przymykają oko na pracujących na czarno), Czechy i Słowacja. Tam deficyt rąk do pracy jest jeszcze większy niż u nas, gdzie praca Ukraińców staje się coraz droższa. – O ile jeszcze na początku tego roku można było ich przyciągnąć stawką 12 zł netto na godzinę, o tyle teraz standardem staje się 13–14 zł netto – twierdzi Magdalena Wójtowicz, wiceprezes agencji InTemporis. Problemy ze zdobyciem pracowników z Ukrainy i ich rosnące koszty sprawiają, że coraz więcej agencji zatrudnienia i pracodawców ogląda się na imigrantów zarobkowych z Azji – na czele z Nepalem, Indiami i Bangladeszem.
Widać to także w statystykach dotyczących zezwoleń na pracę – w I półroczu tego roku Nepal był już na drugim miejscu (za Ukrainą) wśród państw, których obywatele dostali najwięcej zezwoleń na prace w Polsce. Otrzymało je prawie 10 tys. Nepalczyków, niemal sześciokrotnie więcej niż rok wcześniej. Czterokrotnie wzrosła liczba zezwoleń przyznanych pracownikom z Bangladeszu, a trzykrotnie tym z Indii.
Zator w Azji
Krzysztof Inglot twierdzi, że jego firma stawia teraz na bliskich nam kulturowo imigrantów z Białorusi, ale testuje też sprowadzanie pracowników z Nepalu, na których czekają m.in. zakłady mięsne, stocznie czy firmy meblarskie. Często bezskutecznie, bo kolejnym wąskim gardłem są wizy dla pracowników z Nepalu, Indii I Bangladeszu, które przyznaje polski konsulat w New Delhi zalewany przez tysiące wniosków. – Według naszych informacji na polską wizę czeka 25 tys. Nepalczyków – mówi Rafał Dryla z agencji zatrudnienia GP People, która jeszcze w ubiegłym roku dostała zamówienia na 700 pracowników z Nepalu. Ma dla nich miejsca pracy w polskich firmach, zezwolenia na pobyt, ale nie ma wszystkich wiz – na razie udało się je zapewnić 40 pracownikom. Magdalena Wójtowicz z InTemporis twierdzi, że jej agencja od początku roku usiłuje ściągnąć do Polski 450 pracowników z Indii. Mieli przyjechać do prac sezonowych latem, a dopiero teraz przyjedzie do nas kilka osób z tej grupy. Zator wizowy sprawia, że do Polski nie mogą się też dostać studenci z Indii, którzy chcieliby studiować na polskich uczelniach.
Resort pracy obiecuje korzystne dla pracodawców zmiany w nowelizowanej ustawie o rynku pracy, która ma wydłużyć krótkoterminową pracę Ukraińców do 12 miesięcy i wprowadzić ułatwienia dla cudzoziemców z prawie 300 deficytowych branż i zawodów. Ułatwienia miały być częścią nowej polityki migracyjnej, która ostatnio, w trakcie kampanii przed wyborami samorządowymi, stała się celem ataków ze strony środowisk narodowych, przeciwnych otwarciu się na migrację.
Będziemy państwem bardziej wielonarodowym
W 2060 roku Polska będzie liczyła nieco ponad 33 mln mieszkańców, wśród których 14 proc. (prawie 4 miliony) będą stanowić cudzoziemcy, w tym drugie pokolenie imigrantów. Tak przewidują ekspertki Ośrodka Badań nad Migracjami, Marta Anacka i Anna Janicka, w opublikowanej niedawno „Prognozie ludności dla Polski na podstawie ekonometrycznej prognozy strumieni migracyjnych". Jak wyjaśnia Marta Anacka, prognoza określa potencjał Polski do absorbcji imigrantów. Rosnące płace i zapotrzebowania na pracę będą sprzyjać ich napływowi, który w najbliższych latach będzie przyspieszał. Prognoza nie określa kierunków napływu imigracji. Zdaniem Marty Anackiej będzie to wypadkowa sytuacji na konkretnych rynkach i uwarunkowań instytucjonalnych w Polsce, w tym instrumentów ułatwiających napływ obywateli konkretnych państw – tak jak to jest obecnie w przypadku Ukraińców.