Po trwającym niemal 20 lat postępowaniu lustracyjnym, Sąd Okręgowy w Warszawie umorzył sprawę przywódcy KPN Leszka Moczulskiego. Powodem było cofnięcie wniosku przez lustrowanego. – Mam już 88 lat. Sama biologia nie pozwala mi toczyć tej sprawy – powiedział Moczulski. – Jeżeli nie mogę uzyskać zakończenia tego postępowania, chyba że bym się fałszywie przyznał, to odwołuję się do opinii publicznej.
Moczulski jako pierwszy w Polsce złożył w 1999 r. wniosek o autolustrację. Początkowo proces przebiegał sprawnie. Jednak sędziego, który skierował rzekomy podpis Moczulskiego do Zakładu Kryminalistyki, odsunięto od sprawy i oskarżono o współpracę z SB natychmiast po nadejściu ekspertyzy, że podpis jest sfałszowany. Szybko został prawomocnie oczyszczony, ale wkrótce zmarł na zawał serca. Sprawę przejął inny sędzia. Po dwóch latach zapadł wyrok, że Moczulski nie współpracował z SB. Jednak sprawa trafiła do wyższej instancji i wyrok uchylono. Kolejny proces trwał już dłużej, zakończył się w 2008 r. prawomocnym wyrokiem, wedle którego Moczulski współpracował z SB jako TW „Lech" w latach 1969-1977 (a więc przed powstaniem Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, którego był jednym liderów i później KPN-u).
Lustrowany odwołał się wówczas do Strasburga. Europejski Trybunał Sprawiedliwości stwierdził, że w toku procesu pogwałcono podstawowe prawa do obrony m.in. poprzez utajnianie rozprawy i uniemożliwienie korzystania z akt. Sprawa zaczęła się od nowa wiosną 2013 r. Po pięciu latach procesu Moczulski podupadł na zdrowiu, przeszedł kolejne operacje serca. Teraz ponownie trafił do szpitala i czeka go ryzykowna operacja. Zrezygnował więc z dalszej walki sądowej.
Zastrzeżeń do wiarygodności akt TW „Lecha" są dziesiątki. Akta bezpieki, którymi dysponuje sąd, zostały skompilowane w latach późniejszych niż okres rzekomej współpracy Moczulskiego z SB. W latach 80, ale także – co szczególnie bulwersuje – już w III RP. Teczka personalna TW „Lech" pojawiła się dopiero latem 1984 r. czyli siedem lat od zakończenia rzekomej współpracy. Potem dochodziły do niej kolejne materiały, nowe spisy treści, dopiski zmieniające interpretacje dokumentów. Wielokrotnie zmieniano paginację i znikały ważne części akt. To nie podejrzenia, tylko pewność – są na to dowody ujawnione w procesie.
Biegły sądowy oceniający autentyczność akt, ich kompletność i zgodność z praktyką (a nie teorią!) pracy ówczesnego resortu spraw wewnętrznych, to postać kluczowa dla postępowania lustracyjnego. Sędziowie nie mają bowiem zielonego pojęcia o metodach operacyjnych SB, czy o zasadach działania ówczesnych opozycjonistów. Ba, są często na tyle młodzi, że w ogóle nie znają realiów PRL-u.