Jest rok 1973, film „Wniebowzięci", którego fabułę właśnie państwu streszczam, wchodzi na ekrany. Marek ma 18 lat, samolotem nigdy nie latał. Ma swe marzenia i niebanalną fantazję, którą potem realizuje w światku hippisów. Dziś Marek jest marszałkiem Sejmu i też postanowił sobie polatać. I też do Rzeszowa, miasta, które pięknym dziewczętom poświęciło swój największy pomnik. Tak przynajmniej ludzie mówią.
A teraz na chwilę zmiana scenerii. „To jest hepatocarcinoma, oczywista sprawa" – powiedziała znana profesor onkolog, kobieta, która się nigdy nie myliła. Chirurg na to: „Zróbmy biopsję, sprawdzimy". „Po co dziecko męczyć? HCC jak nic" – rzuciła profesor. „Ale standardy, wiesz przecież". Wiedziała, biopsja oczywiście potwierdziła jej diagnozę.
Byłem przy tej rozmowie, historia ma happy end, więc nie epatowaniem cierpieniem chciałbym dziś państwa zająć. Nie tym, ale standardami. Tamta biopsja była potrzebna, choć wszyscy czuli, że profesor się – jak zwykle – nie myli. Ale gdyby tym razem się pomyliła? Albo gdyby zamiast niej siedział na fotelu onkolog mniej utalentowany? Po to właśnie są standardy, by przewidzieć takie sytuacje.
Opowiastkę tę zadedykowałbym Markowi Kuchcińskiemu, ale to sensu specjalnego nie ma, bo pan marszałek to jakiś szczególny rodzaj materii ożywionej. Z człowiekiem łączy go miłość własna – marszałek lubi, by o nim mówiono, dba o ładne zdjęcia na profilach społecznościowych, zabiega o to, by pełno go było w „Wiadomościach". I jest to słabość charakterystyczna dla naszego gatunku, ale to tyle. Poza tym wydaje się być ślepy i głuchy na głosy wszystkie, prócz głosu Prezesa naturalnie, ale to się rozumie samo przez się. Kamień.
Kuchciński zdaje się nie rozumieć, wróć, nie zdaje się, on kompletnie nie rozumie, dlaczego został marszałkiem Sejmu, formalnie drugą osobą w państwie. A został nim, bo PiS obiecał dobrą zmianę. Nie tylko 500+, ale też to, że będzie inny niż tamci. A tamci – twierdził nie bez racji lud – bezwstydnie kradli i wykorzystywali swe pozycje dla swoich, dla siebie, nadmiernie pokochali władzę. Suweren złudzeń nie ma, w aniołów u steru nie wierzy, ale nie znosi ostentacji. Do tego pojęcia zresztą wrócimy, ale to na końcu. W każdym razie szlag suwerena trafiał, nie gdy przewalano miliardy na VAT, bo to abstrakcja, ale gdy pani minister mówiła, że tylko idiota pracuje za sześć tysięcy, albo gdy elita ośmiorniczki wsuwała. Ludzie nie są debilami, wiedzą, że to detal, ale ostentacja...