W tej rozgrywce, jak i w wielu innych kryzysach międzynarodowych, Europa jest nieobecna. Zajęta brexitem, coraz bardziej podzielona wewnętrznie, nie jest w stanie wykuć wspólnej polityki zagranicznej. Obawia się pani o przyszłość Unii?
Tak, obawiam się. Unia Europejska stała się częścią anonimowej globalizacji, na której co prawda wiele osób korzysta, ale która nie ma twarzy. A ludzie potrzebują tożsamości, chcą wiedzieć, jaka jest ich religia, przynależność etniczna, tożsamość językowa. To jest normalne, pożądane, my wszyscy tego chcemy, to nazywa się patriotyzmem. Problem zaczyna się dopiero wtedy, kiedy moja tożsamość polega na nienawiści do twojej tożsamości. Mamy już wtedy nacjonalizm, który w tej części świata doprowadził do dwóch wojen światowych. Tylko że ta anonimowa Bruksela nie jest w stanie się takiemu nacjonalizmowi przeciwstawić.
Jak przełamać tę anonimowość Brukseli? Może przez wybór w powszechnym głosowaniu prezydenta Europy?
Obiecujące wydają mi się rosnące uprawnienia Parlamentu Europejskiego. W tym kontekście nadchodzące wybory będą bardzo ciekawe. Ale przyznaję, że dla Amerykanina zrozumieć strukturę władzy opartą na Komisji Europejskiej, Radzie UE, tylu instytucjach, jest bardzo trudne.
Wciąż nie ma jednego numeru telefonu do Europy, który chciał niegdyś zdobyć Henry Kissinger...
Byłam w Brukseli wielokrotnie i nigdy do końca nie wiedziałam, na korytarzach czyjej instytucji w danym momencie się znajduję. Propozycje reformy Unii, które wysunął prezydent Macron, wydają mi się w tym kontekście bardzo interesujące. Bardzo logiczną wizję reformy Unii w kierunku federalnym przedstawił Joschka Fischer, kiedy był ministrem spraw zagranicznych RFN.
Donald Trump jest dla pani „najbardziej niedemokratycznym prezydentem we współczesnej historii Ameryki". Boi się pani o amerykańską demokrację?
Boję się.
Instytucje Stanów Zjednoczonych zdają się jednak funkcjonować bez zarzutu.
Demokracja ze swojej natury jest z jednej strony odporna, ale z drugiej delikatna. W Ameryce tą odporność widzimy przede wszystkim w Kongresie, którego rola została określona w art. 1 naszej konstytucji. A mówiąc dokładniej, to Izba Reprezentantów podjęła wyzwania rzucone przez prezydenta, nie pozwoliła na lekceważenie NATO, wspieranie Arabii Saudyjskiej w wojnie w Jemenie czy wprowadzenie stanu wyjątkowego na naszych granicach.
Ale jednocześnie nie udało się zachować odpowiedniego szacunku dla wymiaru sprawiedliwości, może nie tyle na poziomie Sądu Najwyższego co niższych instancji. Trump drwi choćby z sędziów, którzy mają zastrzeżenia do ustaw migracyjnych. Jak wspomniałam, bardzo niepokoi mnie też to, co mówi o prasie. Można odnieść wrażenie, że prezydent czuje się powyżej prawa, nie szanuje instytucji, mediów. Nie sadzę więc, aby był demokratą z przekonania. Niektórzy uważają, że moja książka „Faszyzm. Ostrzeżenie" jest zbyt alarmistyczna. Ale ona właśnie taka ma być, ma być ostrzeżeniem.
Dojście do władzy Trumpa nie było przypadkiem. Raczej wynikiem rosnącej polaryzacji dochodów, strachu części społeczeństwa przed globalizacją. Gdyby demokraci wystawiali kandydata, który nie uosabiałby kontynuacji dotychczasowej polityki tak, jak Hillary Clinton, być może Ameryka miałaby dziś innego prezydenta?
Chciałam napisać tę książkę niezależnie od tego, kto by został wybrany, właśnie dlatego, że w Ameryce narastały podziały, problemy. Trump ich nie stworzył, ale był ich symptomem. Utożsamiał się z jedną grupą społeczną kosztem innej. A to, moim zdaniem, jest sprzeczne z demokracją. To jest dla mnie sygnał autorytaryzmu. Bo demokracja to rządy większości z zachowaniem praw mniejszości. Chciałabym przywódcy, który łączy ludzi, a nie jeszcze bardziej ich dzieli. Nie będę teraz mówić, jakiego kandydata powinni moim zdaniem wystawić demokraci w nadchodzących wyborach prezydenckich. Ale kampania już się zaczęła, będzie bardzo długa, a to zachęca do debat, do dyskusji. To bardzo dobre.
Ameryka może nauczyć się czegoś od Europy, choćby budowy państwa dobrobytu, pomocy dla biednych?
Kontrakt społeczny został wszędzie złamany, także w Europie. Ludzie przekazali państwu część swoich praw, aby uzyskać w zamian od niego ochronę. A tej jest coraz mniej. Ale sądzę, że Amerykanie nigdy nie będą chcieli zbudować państwa dobrobytu, jaki istnieje w Europie.
Czemu?
To dla nich system zbyt protekcjonalny, skomplikowany. Ale będziemy mieli wiele debat o odpowiedzialności, jaką powinien przejąć rząd. One już się zaczęły, gdy idzie o ubezpieczenia zdrowotne, edukację. Tyle że kontrakt społeczny został złamany przez obie strony, nie tylko państwo. Obywatele także zrezygnowali z udziału w debacie politycznej, często w wyborach. W szczególności trzeba wciągnąć w życie polityczne młode pokolenie.
W swojej książce wśród krajów, których ewolucja budzi u pani niepokój, jest Polska. Używa pani w tym kontekście określenia „faszyzm", w odniesieniu do ideologii, która doprowadziła do zamordowania przez Niemców 6 milionów polskich obywateli. Nie obawia się pani takiego porównania?
Nie nazwałam nikogo faszystą, wskazałam tylko na elementy typowe dla faszyzmu. Każdy faszysta jest zwolennikiem autorytaryzmu, ale nie każdy zwolennik autorytaryzmu jest faszystą. Moja książka w dużym stopniu odwołuje się do historii. Opisuje, jak Benito Mussolini został pierwszym faszystą i jak wykorzystał sposób, w jaki potraktowano Włochy po I wojnie światowej, podziały w społeczeństwie, propagandę. Najlepszy cytat z tej książki pochodzi właśnie od niego: jeśli oskubiesz kurę po jednym piórze, nikt tego nie zauważy. Zarówno Mussolini, jak i Hitler doszli do władzy, w pełni przestrzegając zapisów konstytucyjnych. We Włoszech to król Wiktor Emanuel poprosił Mussoliniego o przejęcie najwyższego urzędu w państwie, w Niemczech Hitlera – prezydent Paul von Hindenburg. Także w naszych czasach Viktor Orbán na Węgrzech, PiS w Polsce, Recep Erdogan w Turcji, Rodrigo Duterte na Filipinach czy Hugo Chavez w Wenezueli doszli do władzy w sposób demokratyczny. Nie chodzi więc o same wybory, tylko o to, jak władza jest wykorzystywana. Bardzo niepokoi mnie „nieliberalna demokracja", jaką zbudował Orbán, jego sojusz z Rosją. Niepokoi mnie też zapowiedź przeniesienia Budapesztu do Warszawy. I to, co w Polsce robi się z mediami.
Rozumiem, że publicznymi, bo prywatne rozwijają się przecież bez ograniczeń?
Nie. Byłam w „Gazecie Wyborczej"...
...to chyba nie jest esencja obiektywizmu.
Rolą prasy jest wyrażenie pewnego stanowiska. Sądzę, że w Polsce zostały już wyrwane niektóre pióra. Bardzo dziwi mnie, że jakikolwiek Polak może podziwiać to, co się dzieje na Węgrzech. Często odwiedzam Polskę, analizuję, co się tu dzieje. I jestem zaskoczona. Polska była przecież w czasie zimnej wojny prekursorem walki o wolność.
Ambasador USA w Warszawie Georgette Mosbacher czasami publicznie krytykuje zachowanie polskich władz. Gdy idzie o demokrację, państwo prawa, czy jest jakiś punkt, po przekroczeniu którego Ameryka nie będzie widziała już w Polsce bliskiego sojusznika dzielącego z nią te same wartości?
Jak wspomniałam, dla Ameryki stosunki z Polską są bardzo ważne z wielu powodów: historii, Polonii, pozycji geograficznej, determinacji w obronie naszych wspólnych wartości. Sądzę, że tu chodzi bardziej o powiedzenie bliskiemu przyjacielowi: nie idziesz w dobrym kierunku. Jestem Czeszką, mój ojciec był ambasadorem Czechosłowacji w Jugosławii i stąd nauczyłam się sporo powiedzeń serbskich. Jednym z nich jest „zagławicesz": idziesz w złym kierunku. Tak mówią przyjaciele do przyjaciół. Jak rozumiem, ambasador Mosbacher jasno powiedziała kilka takich rzeczy, szczególnie, gdy idzie o media.
W swojej książce pisze pani jednak: „obecni przywódcy Polski stają przed trudnym wyzwaniem przekonania narodu do trudnych wartości, które nie były szanowane przez ich poprzedników, liberałów". To oznacza, że wciąż nie wyklucza pani, iż bilans rządów PiS może się jeszcze okazać pozytywny?
Dyskusja w demokracji zawsze jest możliwa. Jestem zaniepokojona niektórymi rzeczami, które robi rząd PiS. Ale mam też zaufanie do charakteru polskiego narodu, jego krytycznej natury.
Mówi się, że to pani przekonała w 2016 r. Baracka Obamę do publicznego skrytykowania polskich władz na szczycie NATO. Podobno wcześniej uzgodniono, że ta krytyka zostania przez prezydenta USA wyrażona tylko na prywatnym spotkaniu z Andrzejem Dudą. To prawda?
Nie. Nie byłam przecież w administracji Obamy.
To wiemy. Ale wiemy też, że miała pani duży wpływ na prezydenta Obamę.
Tego nie jestem pewna. W każdym razie nie przekonywałam go do publicznego wystąpienia przeciw polskim władzom.
PLUS MINUSPrenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:prenumerata.rp.pl/plusminustel. 800 12 01 95