Inwektywa użyta wobec prezydenta przez pisarza Jakuba Żulczyka w mediach społecznościowych wzbudziła skrajne emocje. Kiedy okazało się, że akt oskarżenia w tej sprawie właśnie trafił do sądu, szybko uformował się charakterystyczny podział, odzwierciedlający ostre rozdarcie społeczne i polityczne w Polsce. Sympatycy prezydenta potępili inwektywę, uznając ściganie sprawcy za słuszne. Przeciwnicy, choć uznali sformułowanie za niedopuszczalne, zaczęli szukać okoliczności łagodzących. Bo „co o nas powiedzą za granicą. Bo tylko w reżimach zamykają pisarzy do więzień". Ten argument, biorąc pod uwagę reputację Polski, ma swoją wagę, ale nie jest pierwszoplanowy.
Sprawa jaskrawo pokazuje, jak dalece zaszliśmy w niezgodzie. Dzielą nas już nie tylko przekonania, poglądy i sympatie. Zbudowaliśmy nawet podwójny standard, inną tolerancję dla obelg „tych naszych" i „tych ich". Podział dotyczy nie tylko norm językowych, społecznych, w zależności od tego, kto je narusza, ale także przestrzegania prawa i oceny, czy zostało złamane, czy tylko trochę naruszone.
Czytaj także:
Więzienie za krytykę prezydenta
I tu nie chodzi tylko o Żulczyka, w którego obronie stanęli krytycy PiS, bo to samo dotyczy tzw. prawej strony. Język pogardy, kiedy używa się go wobec jej przeciwników, przeszkadza jej trochę mniej. I zawsze dyżurny komentator znajdzie dla niego usprawiedliwienie.