Polscy przedstawiciele w Europarlamencie po prostu na tyle przestraszyli się zmasowanego protestu internautów, że słuszne racje obrony treści twórczych przed nielegalnym kopiowaniem w celach biznesowych przestały się liczyć. Trudno to interpretować inaczej, niż jako rejteradę w ważnej sprawie ochrony własności intelektualnej. Widać, że albo wciąż nie rozumieją, że nie ma wielkiej różnicy między zawłaszczaniem dóbr materialnych i intelektualnych, albo rządzi nimi strach i oportunizm. Niestety bardziej prawdopodobne jest to drugie (zwłaszcza, że niedługo wybory), co musi rzucać światło na szczerość ich deklaracji w innych sprawach publicznych.
Niewątpliwie twórcy świetnie tę postawę zapamiętają. Jednak przegrane głosowanie nie kończy sprawy. Uchwalenie Dyrektywy o jednolitym rynku cyfrowym jest nieuniknione. To zbyt ważna sprawa, by lobbing zwolenników nieskrępowanej wolności w sieci zwyciężył. Już na przełomie sierpnia i września temat wróci do debaty wraz z terminem zgłaszania poprawek. Tym razem na forum Parlamentu Europejskiego. Po raz kolejny europejski ustawodawca skupi się na szczegółach, zwłaszcza najbardziej kontrowersyjnym artykule 13 (monitorowanie i filtrowanie treści w internecie), możliwe, że dokona zmian, usunie najbardziej kontrowersyjne szczegóły. I wtedy zapewne dyrektywa zostanie przegłosowana, co jest niezbędne dla ochrony praw autorskich twórców, w tym dziennikarzy i ich wydawców.
Przestrzegałbym więc autorów zmasowanej propagandy o Acta 2 przed triumfalizmem. Nieskrępowana wolność w sieci nie ma racji istnienia. Mądre prawo musi chronić również to, co tworzymy, co jest i pozostanie istotną wartością społeczną. Nie składamy więc broni i walczymy dalej.