Rosnące średnie ceny za metr kwadratowy w ujęciu nominalnym – w Warszawie, Krakowie i Trójmieście już pięciocyfrowe – robią wrażenie, ale niewiele mówią.
Z szalonym, odklejonym od rzeczywistości wzrostem cen mieszkań, skutkującym drastycznym obniżeniem siły nabywczej, mieliśmy do czynienia kilkanaście lat temu. W 2006 r. średnia płaca umożliwiała nabycie 0,74 mkw., a w następnych trzech latach już tylko odpowiednio 0,54, 0,44 i 0,49 mkw. Banki rozdawały wtedy kredyty bez ograniczeń, na rynek weszli nabywcy – w tym „hurtowi" i zagraniczni – o nastawieniu czysto spekulacyjnym. Bańka pękła wraz z globalnym kryzysem finansowym w 2008 r.
Dziś ceny mieszkań windowane są rosnącymi kosztami wykonawstwa, wynikającymi z bardzo dobrej koniunktury w całym budownictwie, podczas gdy pandemia zdestabilizowała rynek materiałów i surowców. I podobnie jak w 2017 r. deweloperzy przerzucają te koszty na ceny – bronią marż, dopóki mogą – a mogą, bo popyt dopisuje.
Za kilka tygodni przekonamy się, czy w II kwartale zapotrzebowanie na mieszkania było równie silne, jak na początku roku. Lokale kupowane są na własny użytek oraz inwestycyjnie – ale tak jest od lat. Wcześniej głównym celem było zarabianie na wynajmie, w tym krótkoterminowym, turystycznym, czym zachwiała pandemia. W ostatnich kwartałach to zakupy o charakterze tezauryzacyjnym – nabywcy wierzą, że to najsensowniejsze i relatywnie bezpieczne ulokowanie (na długo czy na jakiś czas) marnujących się na rachunkach bankowych pieniędzy. Owszem, „internety" atakują doniesieniami o flipperach – kupujących mieszkania, by szybko zarobić na zmianie ceny. Pojawiają się historie o zrywaniu przez deweloperów umów z klientami, bo bardziej opłaca się im wystawić lokal na rynek jeszcze raz, z wyższą ceną. Albo o sprzedawaniu w drodze licytacji. To zapewne jednostkowe przypadki, dotyczące mniejszych podmiotów, ale podgrzewają temperaturę.
Sami deweloperzy powtarzają: ceny mogłyby zostać ustabilizowane, gdyby dostarczano na rynek więcej mieszkań. Przyspieszenie procedur, uwolnienie ziemi rolnej w obrębie aglomeracji – to powinno być priorytetem decydentów, a nie kolejne Miraże+.