Kampania wyborcza to zły czas dla finansów państwa. Dla ich stabilności i bezpieczeństwa. W Polsce tym razem potrójnie zły, mamy bowiem kumulację trzech kampanii. Po wyborach samorządowych za ponad miesiąc mamy parlamentarne, a w 2020 r. prezydenckie.
W licytacji politycy stracili wszelkie hamulce, obiecując złote góry. W piątek i sobotę wyborcy dostali kolejne obietnice. Koalicja Obywatelska obiecała 13. emeryturę na stałe. PiS to przebił, dorzucając 14. emeryturę od 2021 r. Oba ugrupowania zapowiadają wyższe płace oraz niższe podatki i składki na ZUS. O ile jednak KO zapowiada obniżkę obciążeń nakładanych na płace z dzisiejszych średnio blisko 50 do 35 proc., o tyle PiS chce podnieść pensje głównie za pomocą wyższej płacy minimalnej. W 2020 r. ma to być 2,6 tys. zł, w 2021 r. 3 tys. zł, a na koniec 2023 r. już 4 tys. zł.
Czytaj także: Cud nad deficytem
To zła wiadomość dla przedsiębiorców, którzy będą musieli więcej pieniędzy przeznaczyć na wypłaty dla pracowników. – W ten sposób rząd chce podnieść płace, nie dokładając do tego ani złotówki. Za wszystko mają zapłacić przedsiębiorcy – komentują obserwatorzy. Ale to też oznacza zapewne zwolnienia pracowników, płacenie przynajmniej części pensji pod stołem oraz podwyżki cen towarów i usług.
Obietnic PiS i KO jest znacznie więcej: wyższa emerytura minimalna, darmowy internet dla młodych, fundusze na remonty szpitali i dworców, budowa 100 obwodnic, program stypendialny dla studiujących zawody medyczne...