Kluby fitness, siłownie i baseny mają pozostać zamknięte do czasu, aż Polska wróci do żółtej strefy – wynika z planu przedstawionego w weekend przez premiera Mateusza Morawieckiego. Strefa żółta zostanie ogłoszona, gdy średnia liczba (w ciągu siedmiu dni) osób zakażonych spadnie poniżej 9,4 tys. dziennie. Nie wiadomo jednak, kiedy się to stanie. Obecnie średnia liczba zakażeń to ok. 20,5 tys.
Także branża gastronomiczna czy branża wydarzeń mogą pozostać zamrożone jeszcze przez wiele tygodni. Jeśli chodzi o restauracje, będą one mogły normalnie działać dopiero w strefie zielonej (czyli poniżej średnio 3,8 tys. zakażeń), w strefie żółtej mogą być czynne do godz. 21. Podobnie targi i konferencje można będzie organizować tylko online aż do czasu, gdy będzie można mówić o zielonej strefie.
– Rzeczywiście wydaje się, że nawet przy pozytywnych trendach, jeśli chodzi o liczbę zakażeń, część obostrzeń przedłuży się także na I kwartał przyszłego roku – zauważa Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich. – A jeśli tak, to wsparcie dla przedsiębiorstw w ramach działań antykryzysowych będzie musiało się zwiększyć odpowiednio do potrzeb – dodaje Kozłowski.
Obecnie pula pomocy zarezerwowana dla firm dotkniętych restrykcjami to ok. 10 mld zł. W ramach tej puli firmy z wybranych branż mają dostać zwolnienie ze składek ZUS czy świadczenia postojowe za jeden miesiąc. Jeśli „mały lockdown" potrwa dwa miesiące lub dłużej, potrzeba będzie więcej pieniędzy. Ekonomiści ING Banku zakładają, że będzie to co najmniej 20 mld zł, a może nawet 40 mld zł. W porównaniu ze skalą pomocy z wiosennego lockdownu (w sumie to ok. 150 mld zł) nie są to tak ogromne kwoty, ale i tak można zadać pytanie, czy w kasie państwa znajdą się takie pieniądze.
– Wdaje się, że jest jeszcze pewna przestrzeń do zwiększenia wydatków pomocowych, biorąc pod uwagę niewykorzystane limity z Funduszu Przeciwdziałania Covid-19 czy budżetu państwa – ocenia Łukasz Kozłowski.