Jędrzej Bielecki: Zachód nie ma żadnej oferty dla Białorusi

Wobec kryzysu za Bugiem Europa musi wybrać: poświęcić swoje wartości albo interesy. Nie chce ani tego, ani tego. Więc nie zrobi nic.

Aktualizacja: 11.08.2020 06:02 Publikacja: 10.08.2020 18:37

Uruchamiając brutalne represje, Łukaszenko znów oddalił się od Europy. Ale kto inny uchroni białorus

Uruchamiając brutalne represje, Łukaszenko znów oddalił się od Europy. Ale kto inny uchroni białoruską państwowość?

Foto: Sputnik, Viktor Tolochko

Aleksander Łukaszenko błyskawicznie zmienił front. Zaraz po tym, jak Rosja uznała jego wybór na szóstą kadencję, skierował ostrze krytyki przeciw Zachodowi, dowodząc, że protesty po opublikowaniu oficjalnych wyników wyborów są sterowane z Polski, Czech i Wielkiej Brytanii.

W ostatnich miesiącach białoruski prezydent starał się doprowadzić do odwilży z Unią, aby uzyskać większe pole manewru mimo narastającej presji ze strony Moskwy. Liczył, że Bruksela pomoże mu powstrzymać zapaść niezreformowanej i osłabionej pandemią gospodarki. Jednak wobec egzystencjalnego zagrożenia dla reżimu ze strony demokratycznej opozycji Łukaszenko uznał, że znów musi postawić na Kreml. To na razie tylko pierwszy krok, ale nietrudno przewidzieć, że jeśli w najbliższych dniach wydarzenia w Mińsku przybiorą jeszcze bardziej brutalny obrót i Zachód będzie zmuszony do nałożenia sankcji, białoruski dyktator znajdzie się w sytuacji bez wyjścia i zaoferuje Władimirowi Putinowi białoruską państwowość, byle uratować własną skórę. Kreml zaś może pójść na taką mniej lub bardziej formalną aneksję w nadziei, że jak sześć lat temu Krym, tak i ta nowa ekspansja zmobilizuje zmęczone trudną sytuacją gospodarczą rosyjskie społeczeństwo wokół starzejącego się przywódcy.

Taki scenariusz byłby do uniknięcia gdyby poza pięknymi, ale pustymi deklaracjami Europa i Ameryka miały do zaoferowania Białorusi konkretną wizję przyszłości. Obalenie dyktatury byłoby dla Białorusinów bardzo kosztowne, zarówno gdy idzie o życie ludzkie, jak i kondycję państwa. Gdyby jednak w zamian kraj mógł liczyć ze strony Ameryki na jakąś formę gwarancji bezpieczeństwa, a ze strony Europy ścieżkę nadrobienie cywilizacyjnych opóźnień prowadzącą do członkostwa w Unii w ciągu jednego pokolenia, być może warto było zaryzykować.

Nic takiego jednak nie wchodzi w grę. Choć w lutym sekretarz stanu Mike Pompeo odwiedził Mińsk, to teraz Waszyngton milczy. Wycofując 1/3 kontyngentu wojskowego z Niemiec, Donald Trump pokazał, że chce ograniczyć zaangażowanie Ameryki w Europie, a nie poszerzać je na nowe państwa. W szczególności na trzy miesiące przed bardzo niepewnymi dla prezydenta wyborami.

Ale równie nieskora do działania jest Europa. Emmanuel Macron marzy o kolejnym „resecie" stosunków z Moskwą. Angela Merkel kluczy między przychylną Rosji SPD i lobby forsującym Nord Stream 2 a własnym sumieniem, które nakazuje utrzymanie sankcji za okupację Krymu. Wielka Brytania może by i chciała ostrzej zagrać z Kremlem, ale osłabiona brexitem i zmagając się ze szkocką secesją, nie bardzo ma na to siłę.

W poniedziałek Łukaszenko nieprzypadkowo przywoływał ryzyko powtórzenia się w Mińsku Majdanu, bo doświadczenie romansu Ukrainy z Zachodem nie jest dla Białorusinów budujące. Za marzenie o integracji z Unią Kijów zapłacił utratą Donbasu i Krymu, siedem lat po obaleniu Wiktora Janukowycza kraj jest dwukrotnie uboższy od Białorusi (dane MFW) i nie ma najmniejszej szansy na wywalczenie w Brukseli choćby mglistej, dalekosiężnej perspektywy członkostwa w UE.

Ale dziś sytuacja dla krajów pukających do drzwi zjednoczonej Europy jest jeszcze gorsza. Pandemia rzuciła gospodarki unijnych państw na kolana. Nożyce w poziomie rozwoju północy i południa Wspólnoty rozwierają się tak bardzo, że zagraża to przetrwaniu idei integracji. Spójność Unii jest też zagrożona sporem o praworządność w Europie Środkowej, ryzykiem rozpadu Hiszpanii i Belgii, rządami populistów we Włoszech. Nie mogąc dojść do ładu z samą sobą, Bruksela tym bardziej nie jest w stanie rozwiązać problemu u swoich granic, jak choćby przyznając członkostwo Czarnogórze, Macedonii czy Albanii. Nie stać jej też na włączenie się jako niezależny gracz do coraz ostrzejszej rywalizacji Chin i Ameryki. Tym bardziej nie wysunie więc poważnej oferty dla znacznie większej od państw bałkańskich Białorusi, i to w opozycji do Rosji.

Pozostaje kwestia wartości. W poniedziałek premier Morawiecki zaapelował o zwołanie szczytu przywódców UE poświęconego powstrzymaniu przemocy za naszą wschodnią granicą. „Władze użyły siły przeciwko własnym obywatelom domagającym się zmian w kraju. Musimy wspierać białoruski naród w jego dążeniu do wolności" – napisał szef polskiego rządu.

Podobny apel o konsultacje na szczeblu ministrów spraw zagranicznych wystosował szef MSZ. Jacek Czaputowicz przywołał przykład polskiego Okrągłego Stołu sprzed 31 lat, aby nakreślić dla Białorusinów drogę wyjścia z kryzysu. Z kolei szef gabinetu prezydenta Krzysztof Szczerski tłumaczył, że Polsce nie tylko zależy na przestrzeganiu za Bugiem podstawowych praw człowieka, ale chce też zapobiec „zbudowaniu muru, który jest przekraczalny między Unią Europejską i Białorusią".

Wydaje się jednak, że taka próba polskich władz znalezienia pośredniej drogi między ograniczeniem władzy Łukaszenki i uchronieniem podstawowych praw obywatelskich a uratowaniem białoruskiej państwowości przed rosyjskim imperializmem ma niewielkie szanse powodzenia. W czasach odejścia od globalizacji, powrotu amerykańskiego izolacjonizmu i nacjonalizmów w Europie, z całą mocą wrócił podział świata na strefy wpływów, wrogie wobec siebie bloki polityczne. Polska należy do jednego z nich (Europy Zachodniej), Białoruś drugiego (Europy Wschodniej). I przełamanie tej bariery w przewidywalnej przyszłości nie wydaje się możliwe.

Aleksander Łukaszenko błyskawicznie zmienił front. Zaraz po tym, jak Rosja uznała jego wybór na szóstą kadencję, skierował ostrze krytyki przeciw Zachodowi, dowodząc, że protesty po opublikowaniu oficjalnych wyników wyborów są sterowane z Polski, Czech i Wielkiej Brytanii.

W ostatnich miesiącach białoruski prezydent starał się doprowadzić do odwilży z Unią, aby uzyskać większe pole manewru mimo narastającej presji ze strony Moskwy. Liczył, że Bruksela pomoże mu powstrzymać zapaść niezreformowanej i osłabionej pandemią gospodarki. Jednak wobec egzystencjalnego zagrożenia dla reżimu ze strony demokratycznej opozycji Łukaszenko uznał, że znów musi postawić na Kreml. To na razie tylko pierwszy krok, ale nietrudno przewidzieć, że jeśli w najbliższych dniach wydarzenia w Mińsku przybiorą jeszcze bardziej brutalny obrót i Zachód będzie zmuszony do nałożenia sankcji, białoruski dyktator znajdzie się w sytuacji bez wyjścia i zaoferuje Władimirowi Putinowi białoruską państwowość, byle uratować własną skórę. Kreml zaś może pójść na taką mniej lub bardziej formalną aneksję w nadziei, że jak sześć lat temu Krym, tak i ta nowa ekspansja zmobilizuje zmęczone trudną sytuacją gospodarczą rosyjskie społeczeństwo wokół starzejącego się przywódcy.

Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki