Pierwsza z nich jest taka, że wino jest napojem całorocznym, a najlepiej kupować je wprost od producentów. Ponieważ w Polsce jest to niewykonalne, pozostają nam sklepy spożywcze – w naszym kraju większość z nich oferuje dionizjak.
Ale uwaga, ostrożnie z małymi sklepikami spożywczymi, nie wiadomo, w jakich warunkach i jak długo tkwią tam butelki. Dlatego bezpieczniej korzystać z wyspecjalizowanych „domów wina” i stoisk w supermarketach, gdzie z reguły butelki długo miejsca nie zagrzewają.
Niektóre są na to szczególnie wrażliwe, zwłaszcza beaujolais nouveau. Jeśli dziś gdzieś stoi lub leży taka butelka z roku 2006 (a nie daj Boże – 2005), to znak, że sklep nabija klienta w butelkę, nie jest to beaujolais nouveau, lecz „stareau”, a w środku niewiele warty kwas.
W supermarketach win leżących latami praktycznie nie ma. Ale placówki te grzeszą brakiem powtarzalności, zbyt często nie respektują przyzwyczajeń kupujących wino.
Ktoś, kto kupił zwyczajne chilijskie cabernet sauvignon za 15 złotych i uznał, że mu smakuje, po miesiącu wraca i nie znajduje swojego faworyta. Owszem, jest inne chilijskie, nawet w podobnej cenie, ale czy równie dobre?