Materiał partnera: grupa EPL w Parlamencie Europejskim
Prezydentura USA wywrze wpływ na przebieg wojny, która nie zakończy się w 24 godziny od wkroczenia Trumpa do Białego Domu. Wtedy też okaże się, które z zapowiedzi wyborczych mają szansę zamienić się w realne kroki prezydentury, która do końca pozostanie mało przewidywalna. Strategia UE musi więc uwzględniać najbardziej prawdopodobne scenariusze. Co więc graniczy z pewnością i co jest najistotniejsze dla relacji transatlantyckiej?
Prymat biznesu nad ekologią
Po pierwsze, prymat biznesu nad ekologią. Być może nie będzie to otwarta krucjata antyklimatyczna, ale padła zapowiedź wycofania USA z porozumienia paryskiego. Przypomnę, jest to międzynarodowy traktat, wieńczący konferencję ONZ w roku 2015, który zobowiązał sygnatariuszy – po raz pierwszy w historii – by zatrzymać globalne ocieplenie na poziomie poniżej 1,5 st. C.
Wycofanie się kraju, który odpowiada za 13 proc. światowej emisji CO2, stanowiłoby istotny wyłom w walce z ociepleniem klimatu. Może mieć konsekwencje dla wspomagania uboższych państw, co było zobowiązaniem globalnego szczytu klimatycznego w listopadzie 2024 w Azerbejdżanie, gdzie bogata Północ zadeklarowała 300 mld dol. rocznie na rzecz transformacji energetycznej Południa.
A jednak dewiza Trumpa „drill, baby, drill” zwiastuje powrót do intensywnej eksploatacji ropy i gazu, przy zaprzestaniu inwestowania w morskie farmy wiatrowe. Nawet wtedy, gdy stanie się to kosztem ograniczenia przestrzeni rezerwatów natury, może pozyskać głosy biznesu w nadziei na zyski z eksportu LNG do Europy, który i tak w latach 2023/2024 osiągnął rekordowe rozmiary.
Należy zauważyć, że także w UE następuje przewartościowanie misji klimatycznej. Nowa nomenklatura – Clean Industrial Deal – wyraża intencję ratowania planety, ale nie za cenę utraty miejsc pracy i zaufania do Unii. Taki też powinien być kurs energetyczno-klimatyczny polskiej prezydencji w UE.
Po drugie, zapowiedź, która się spełni, to graniczne zapory i masowa deportacja nielegalnych imigrantów. Pozornie mniej istotna dla Europy, ale jakże inspirująca dla radykalnej prawicy, która – jak PiS – świętuje triumf Trumpa. Może liczyć na wsparcie ze strony Elona Muska, sponsora i zausznika Trumpa. Dodatkowych argumentów dostarczył imigrant z Arabii Saudyjskiej, zabijając na targu świątecznym w Magdeburgu, bo odnowił skojarzenie imigracji islamskiej z terroryzmem.
America First
Po trzecie, niezmiernie istotny jest trumpizm, wyrażony dewizą „America First”, dla transatlantyckiej wymiany handlowej. Żywej za czasu Bidena pomimo pogrzebania projektu Transatlantic Trade and Investment Partnership. USA zastąpiły Rosję jako główny partner handlowy UE. Wygodnym pretekstem dla Trumpa, nazwanego „tariff man”, jest ujemny bilans handlowy USA, od lat utrzymujący się na poziomie 150–200 mld dol., choć dotyczy to towarów – przy nadwyżce w usługach. Deficyt większy niż z Chinami.
Trump postrzega cła nie tylko jako ochronę gospodarki, ale także jako sposób sfinansowania obiecanej obniżki podatków. Dziedzictwem pierwszego Trumpa były cła na stal i aluminium, a teraz padła zapowiedź minimum 10–20-proc. ceł na import z każdego kierunku (60 proc. na import z Chin).
W Brukseli działa grupa robocza, która analizuje środki odwetowe, przy jasnej preferencji, by unikać wojny handlowej. A to dlatego, że UE stanowi gospodarkę eksportową, wykorzystującą otwarte rynki. Więc analizie potencjalnej reakcji obronnej towarzyszy analiza zachęt neutralizujących taryfowe zapowiedzi Trumpa. Zachętą mogą być zwiększone zakupy LNG i ropy w Ameryce, by zaspokoić kupiecki instynkt tej prezydentury. Byle tylko utrzymać jednolity front europejski, wobec zdolności wygrywania przez USA zróżnicowanych interesów poszczególnych krajów. Polska niewiele ryzykuje, bo USA mają 3-proc. udział w całości naszego eksportu, lokowanego głównie na rynku europejskim.
W każdym razie spełniona groźba taryfowa niesie straty dla europejskich eksporterów i całej stagnacyjnej gospodarki UE. Może wpędzić w recesję unijne motory – Niemcy i Francję. I nie tylko. Wielka Brytania, szukając sposobu, który zaboli, zapowiada cła na ikony USA – Harley Davidson, Jack Daniels, Levi’s Jeans. Takie jest właśnie opłakane oblicze wojenek handlowych. Tracą wszyscy…
Poważnie brane są pod uwagę zagrożenia dla stabilności światowego systemu finansowego, gdy prezydent zachęca do ingerencji rządowej w Rezerwie Federalnej, której niezależność jest jedną z amerykańskich świętości. Ostentacyjnie lekceważy reguły prewencyjne, wypracowane po kryzysie finansowym na forum Rady Stabilności Finansowej, Międzynarodowej Organizacji Komisji Papierów Wartościowych (IOSCO) i Bazylejskiego Komitetu Nadzoru Bankowego.
Janusz Lewandowski, europoseł Platformy Obywatelskiej, były komisarz UE ds. budżetu i programowania finansowego
Pytania o geopolitykę
Wszystko to ważne, ale nieporównanie ważniejsza, zwłaszcza dla nas, będzie geopolityka czasu Trumpa, a zwłaszcza los Ukrainy. Dziś jest w rękach polityków, dla których Europa znaczy mniej niż dla generacji, która swe korzenie miała na Starym Kontynencie – jak Zbigniew Brzeziński, Madeleine Albright i Henry Kissinger.
Pamiętam Center for European Studies w Harvardzie z początku lat 90. – żywe, budzące duże zainteresowanie. Po latach odwiedziłem smutne resztki, a wygrywa ośrodek South Asian Studies. W szczycie zimnej wojny w Europie stacjonowało 450 tys. żołnierzy USA. Teraz jest ich mniej niż 100 tys. pomimo powrotu wojny na nasz kontynent. Europa konkuruje z zaangażowaniem USA w rejonie Indo-Pacyfiku.
Pomijając irracjonalne zapowiedzi („skończę wojnę w 24 godziny”), rysują się dwa scenariusze, oba niekorzystne dla Ukrainy, jeśli życzymy Ukrainie odzyskania kontroli nad całym terytorium.
Pierwszy to rozejm za cenę utraty zajętych przez Rosję obwodów donieckiego, łużyckiego i Krymu oraz wyrzeczenia się członkostwa w NATO na lata, co nie wyklucza dozbrojenia Ukrainy. Drugi to wymuszenie ukraińskich ustępstw pod groźbą wycofania pomocy militarnej, co oznaczałoby klęskę i bezpośrednie zagrożenie Polski i krajów bałtyckich. Unia Europejska stojąca w obronie integralności terytorialnej Ukrainy będzie zabiegała, by być stroną porozumienia, a nie układu zawieranego ponad naszymi głowami.
Ma to bezpośredni związek z typowym dla Trumpa postrzeganiem NATO jako obciążenia budżetu USA, a obecności zagranicznej jako kłopotu, który utrudnia realizowanie krajowych priorytetów, czyli obniżek cen i podatków oraz deportacji migrantów. Tu akurat UE zyskuje siłę przetargową.
O ile w czasie, gdy na szczycie NATO w Walii w 2014 r. ustanowiono wymóg 2 proc. PKB na zbrojenia, ten pułap osiągały tylko trzy kraje, o tyle dziś są to już 23 z 32 członków sojuszu. Nasz kraj dyktuje tempo, a polska prezydencja będzie zabiegała też o inicjatywy wspólnotowe, takie jak wspófinansowanie Tarczy Wschód.
Unijna odpowiedź na wyzwania
Najważniejsze stolice UE na swój sposób postrzegają wyzwania trumpizmu. Dla eksportowych Niemiec jest to unikanie wojny handlowej. Dla zaspokojenia megalomanii Francji jest to suwerenność strategiczna Europy. Dla Polski prymat bezpieczeństwa. Byle tylko wszyscy uczestnicy UE byli świadomi, że Trump widzi wspólną Europę jako konkurenta gospodarczego i źle życzy europejskiej integracji. Dlatego uczestniczył w promocji tzw. Trójmorza, którą Kaczyński i Orbán postrzegali jako swoistą alternatywę wobec UE. Trzeba „dyplomatołków”, by nie rozumieć, jak bardzo Putin pragnie inicjatyw tworzących strefę buforową między UE i Rosją, w drodze do odzyskania dawnej, radzieckiej strefy wpływów.
Wobec niepewności co do amerykańskich gwarancji trzeba uznać, że skończył się urlop od geopolityki i dywidenda pokoju. Nie ma miejsca na strategię wait-and-see, czyli oczekiwanie na ruchy Waszyngtonu. Trzeba kroków uprzedzających. Trzeba stanąć o własnych siłach, także militarnie. Koncentrować się na tym, co możemy zrobić – my, zjednoczona Europa – a nie roztrząsać sprawy, na które nie mamy większego wpływu. Polska, jako kraj frontowy, rozumie to najlepiej, świadoma nadziei łączonych z polską prezydencją.
Materiał partnera: grupa EPL w Parlamencie Europejskim