Rinus Michels, Leo Beenhakker, Dick Advocaat, Guus Hiddink, Frank Rijkaard, Louis van Gaal i Marco van Basten – przez ostatnie 20 lat reprezentację Holandii prowadzili albo trenerzy o wielkich nazwiskach, albo byli piłkarze, którym się wydawało, że do osiągnięcia sukcesu wystarczy im autorytet. Kiedy w 2008 roku ogłoszono, że kadrę przejmie Bert van Marwijk, niektórzy pukali się w głowę – przecież ten człowiek nigdy nie wywalczył nawet mistrzostwa Holandii.
Pomysł na drużynę miał prosty – chciał oduczyć piłkarzy niepotrzebnych zagrań. Do pomocy wziął sobie Franka de Boera i Phillipa Cocu, niemal natychmiast po jego nominacji z dalszej gry w kadrze zrezygnował Clarence Seedorf. Van Marwijk udawał zdziwionego, jednak prasa zastanawiała się, czy rezygnacji piłkarza nie wymusił trener. Do drużyny wrócił za to Mark van Bommel, który u Marco van Bastena nie chciał grać, ale własnemu teściowi nie potrafił odmówić.
O Van Marwijku mówiono trochę jak o belfrze, który próbuje przekonać rozkapryszone holenderskie gwiazdy, że warto poświęcić się dla wspólnego dobra. Zarzucano mu brak odwagi i grę sprzeczną z holenderską szkołą. Trener odwagę jednak pokazał – zmienił skład, zostawił młodych, którzy debiutowali u Van Bastena, dołożył kilku swoich, ale coraz rzadziej sięgał po starsze pokolenie, które w poprzednich wielkich turniejach albo wszczynało kłótnie, albo zwyczajnie zawodziło na boisku.
Zmienił też taktykę. Holendrzy przyzwyczajeni byli do podawania piłki głównie do naśladowców Van Bastena, a Van Marwijk rozłożył akcje bardziej na skrzydła. Na środku ataku nie było już Ruuda van Nistelrooya, pojawili się wątli chłopcy, jak Robin van Persie. O nim trener zwykł mawiać jako o jednym z najbardziej utalentowanych zawodników na świecie, puszczając w niepamięć stare kłótnie, które spowodowały, że Van Persie musiał swego czasu w trybie pospiesznym opuszczać prowadzony przez Van Marwijka Feyenoord Rotterdam.
Trener nie miał dobrej prasy, nawet gdy wygrał wszystkie osiem meczów w eliminacjach. Czekano na prawdziwy sprawdzian, kibiców bolały zęby po wyjazdowych zwycięstwach 1:0 ze Szkocją i Norwegią oraz po 2:1 z Macedonią i Islandią. Holendrzy, którzy zadzieranie nosa mają w naturze, pierwszy raz od dawna nie twierdzili, że na mundial jadą po puchar. Spokojnie mówił to ich trener, ale jego nikt nie słuchał. Jeszcze zanim objął drużynę, pisano o nim jako o człowieku bez charyzmy, jednak okazało się, że trener, który potrafi swoje ego schować głęboko, holenderskim piłkarzom pasuje najbardziej.