O ślubie Jana Nowickiego i jego wybranki Małgorzaty Potockiej huczało w mediach. Zakończona happy endem miłość, która kazała im się odnaleźć po 30 latach osobnego życia, długo była tematem plotek. Ale film Jacka Bławuta jest zupełnie inną opowieścią. Zaprzyjaźniony z aktorem filmowiec towarzyszył mu w czasie przygotowań do uroczystości i zarejestrował jej przebieg, a potem spokojne wracanie do codzienności. - Tak na dobrą sprawę kompromituję się bez przerwy, więc gadam głupoty. A głupoty są dziś w cenie - mówi Jan Nowicki.
Z jednej strony jego wyznania są prowokacyjne, z drugiej - pozbawiony jest potrzeby, by komukolwiek się spodobały. Nie wstydzi się pokazywania siebie i swojego świata. Ale nie jest to ekshibicjonizm. Opowiada o Bogu, starzeniu się, o tym, że bycie kawalerem to nie tyle określenie stanu cywilnego, co charakteru mężczyzny.
Akcja dzieje się w Kowalu, rodzinnym miejscu Jana Nowickiego. Tam właśnie odbywa się kawalerski wieczór, na który zaproszeni zostali miejscowi przyjaciele. Gospodarz sam na targu kupił produkty, przygotował zagrychę. Razem z kompanami śpiewał: „i tylko popiół pozostanie z nas, pijmy na raz, pijmy na raz...". Mówił, że ślub będzie podwójną uroczystością - połączeniem wesela ze stypą. Na ślubną ceremonię, która odbyła się w plenerze, zjechali przyjaciele zewsząd - wielu aktorów, reżyserów, pisarzy... I jak pokazują zdjęcia - wszyscy poddali się klimatowi tradycyjnego przaśnego wiejskiego wesela - w czasie jednej z zabaw, ku uciesze zgromadzonych, pan młody z zasłoniętymi oczami rozpoznawał swą wybrankę po kształcie kolana...
A potem było rozpakowywanie prezentów, wspólne śpiewy. Jednym z najbardziej wzruszających fragmentów filmu jest opowieść Łukasza Nowickiego o ojcu, którego dziś rozumie znacznie bardziej niż 10 lat wcześniej. Wtedy miał pretensje, że nie jest ojcem, którego może mieć na wyciągnięcie ręki.