To świetna wiadomość. Polski serial „Głęboka woda" w reż. Magdaleny Łazarkiewicz zdobył właśnie superprestiżową nagrodę Prix Italia – dla najlepszego serialu na najważniejszym w Europie festiwalu twórczości telewizyjnej, pokonując w głosowaniu jury nawet taki hit, jak słynny już „Sherlock" brytyjskiej BBC. Jury nagrodziło polski serial m.in. za „wspaniałą pracę artystyczną na najwyższym, profesjonalnym poziomie". Oglądałem kilka odcinków, to rzecz tyleż mroczna, co fascynująca. Zagrana jak z nut, nieźle napisana, sfilmowana w sposób tak sugestywny i poruszający, że o przypadkowych laurach mowy być nie może.
Czy zatem aż tak drgnęło w polskiej kinematografii, że nasze seriale mogą już śmiało konkurować z najlepszymi? Odpowiedź przynosi pięć nowych produkcji, które jesienią trafiły na ekrany polskich telewizorów. Trzy z nich pokazuje telewizja publiczna, po jednym Polsat i TVN. TVP akcentuje tę przewagę. „W serialach, które zadebiutują w Jedynce, stawiamy na oryginalną polską twórczość oraz na tematykę istotną dla widzów w Polsce. Współczesna duchowość Polaków to temat przewodni »Siły wyższej«. Będzie to humorystyczne spojrzenie na polską religijność – spojrzenie, które jednocześnie szanuje wrażliwość widzów i zachęca ich do refleksji".
Banał? Siła wyższa
Od „Siły wyższej" zatem zacznijmy przegląd nowości, bo owo „humorystyczne" spojrzenie w serialu tym najmocniej zalatuje tandetą. Scenariusz napisał duet twórców popularnego „Rancza" – Robert Brutter i Jerzy Niemczuk, reżyseruje Wojciech Adamiak, a rzecz pokazywana jest w TVP1, w superatrakcyjnym paśmie, jakim są niedzielne wieczory po „Wiadomościach". Na głębokiej prowincji, w podupadającym klasztorze, żyje sobie czterech mało rozgarniętych mnichów z doglądającą ich nieco psychopatyczną zakonnicą i przygarniętym z litości Frankiem – przybłędą. Nieoczekiwanie w sąsiedztwie ktoś otwiera ośrodek buddyjskich warsztatów techniki relaksacji i medytacji. Jego właściciel, wcześniej biznesmen, po przewartościowaniu swojego życia sprowadza się tam z dwiema dorastającymi córkami. Oprócz kursantów w ośrodku przesiadują także, i to w sensie dosłownym, buddyjski mistrz Tashi G i jego wyznawczyni Teresa. Jak przekonuje TVP – „serial szanuje wrażliwość widzów, a jednocześnie zachęca do refleksji".
Jeśli nawet, to jest to raczej refleksja dotycząca kondycji polskiego scenopisarstwa. Ta najsłabsza spośród nowości produkcja przekracza wszelkie normy naiwności, co musi nużyć, nawet przyjmując, że od tego typu kina familijnego nie powinno się oczekiwać Bóg wie czego. Ale żeby aż taka sztampa i aż tak prymitywnie? Czwarty odcinek – „Bunt w klasztorze" – zaczyna się od żartów z zapowiedzi jednego z zakonników, że chce przeprosić Boga, leżąc krzyżem w kościele. Dowcipom nie ma końca, „Jak bez śniadania, to rozumiem takie umartwienie", „Brat będzie tu leżał, a my będziemy musieli pracować". Język zakonników scenarzyści wystylizowali na „zakonny", co oznacza w tym przypadku jedynie staropolską inwersję, np.: „Brat Jerzy zupełnie surowości pozbawiony jest".
Odcinek ma dwa główne wątki: do klasztoru w celu „odnowy duchowej" przybyli czterej politycy, każdy z innej partii. Drugi wątek to miniśledztwo w sprawie kradzieży aparatu fotograficznego, smartfona i pierścionka, jakie ma miejsce w ośrodku buddyjskim. Jest jeszcze wątek główny, niezmienny – zakonnicy toczą z buddystami przedziwną, nieuzasadnioną niczym wojenkę. To mogłoby nawet być zabawne. Gdyby było. No, chyba że kogoś śmieszy scena, podczas której przesiąknięta nienawiścią siostra Bożenka (postać kuriozum) wynajmuje Ukraińca pracującego w knajpie, by za pieniądze... pobił buddystów. Wszystkie postacie serialu „Siła wyższa" to ludzie mało rozgarnięci. Rozumiem „rozrywkę dla mas". Ale czy naprawdę „ciemny", telewizyjny lud kupi serial, w którym półkretyn dyskutuje z ćwierćmózgiem, a oszołom z dziwolągiem? Zakonnicy są przygłupi, buddyjscy kursanci nie lepsi, ale najdurniejsi, już tak durni, jak tylko można sobie wyobrazić, są wspomniani politycy. Serce się kraje, gdy człowiek sobie przypomni satyry na polskich posłów i ministrów, a choćby i autorstwa Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, i zestawi to ze scenkami wyśmiewającymi polityków w serialu Bruttera i Niemczuka.