Reklama
Rozwiń

„Tkocze” Kleczewskiej: ludzie pracy chcą rozwalić świat oligarchów

„Tkocze” Mai Kleczewskiej w Teatrze Śląskim w Katowicach eksplodują buntem wyzyskiwanych pracowników. Przy okazji protestują aktorzy, których płace są minimalne.

Publikacja: 17.02.2025 19:58

„Tkocze" Mai Kleczewskiej

„Tkocze" Mai Kleczewskiej

Foto: Mat. Pras./Paweł Jendroska/Teatr Śląski w Katowicach

Maja Kleczewska wystawiła wolną adaptację „Tkaczy” niemieckiego noblisty Gerharta Hauptmanna o buncie tytułowych robotników w tłumaczeniu na śląski Mirosława Syniawy z polskimi i angielskimi napisami, z dramaturgią Grzegorza Niziołka.

„Tkocze” lub „Tkacze”

Przy okazji przypomniano niechlubne wydarzenie, gdy w 1955 r. władze PRL zatrzymały w Katowicach spektakl po śląsku w tłumaczeniu Wilhelma Szewczyka. Teraz ma być inaczej, trwają przecież starania o uznanie śląskiego jako języka regionalnego, co jest też tematem kampanii prezydenckiej.

Trzeba powiedzieć, że Kleczewska zrobiła spektakl nietzscheański, bo rozsadzający dotychczasowe kanony - opowiadający o napięciach między pracodawcami a ludźmi pracy z siłą i mocą, a jednak niejednoznacznie.

Nie przedstawia robotników i pracowników w wyidealizowanej formie, a wręcz pozwala sobie na drwinę z sentymentalnych postromantycznych i presocjalistycznych wyobrażeń. W pierwszej scenie pokazuje lumpenproletariat w proszalnych gestach, niczym pielgrzymów do miejsca świętego, gdy zmuszają się do klęczenia i czołgania przed ekonomem pracodawcy za byle grosze. Nie więcej niż trzy.

Prawda czy kłamstwo

Widzimy nędzę, biedę, ale też przesadę operowej formy, również w pokazywaniu bezwzględnego i cynicznego pracodawcy (Dreissiger Mateusza Znanieckiego), który tumani swoją wizją podziału społecznych ról. Przekonuje, że rynek jest coraz bardziej drapieżny, a podział dóbr problematyczny. Brzmi jak prawda, choć równie dobrze może być to kłamstwo na służbie majątku rosnącego kosztem wyzyskiwanych. Tak bardzo niejednoznaczny stał się nasz świat i dlatego nie wiadomo jak go zmienić.

W drugiej scenie wyjeżdża z orkiestronu ponad scenę zajmujący jej całą szerokość prostokątny kubik (scenografia i reżyseria świateł Justyna Łagowska), w którym mieści się robotnicza suteryna. I tym razem Kleczewska nie idzie w łzawość, a nawet podśmiewa się ze stereotypów wzruszania biedą. Inna sprawa, że mówienie o biedzie w Katowicach, gdzie średnia zarobków jest najwyższa w Polsce to sprawa wymagająca ostrożności. Lepiej mówić o rozwarstwieniu.

Maja Kleczewska i Grzegorz Niziołek na konferencji prasowej

Maja Kleczewska i Grzegorz Niziołek na konferencji prasowej

Foto: Przemysław Jendroska/Mat. Pras.

Grażyna Bułka, znana m. in. spektaklu „Mianujom mie Hanka” z ostatnim rekordem frekwencji w Teatrze TV, teraz jako Matka Baumert zawodzi z przesadą i wzbudza śmiech. Nawet niepełnosprawny pokazany jest poza kanonami politycznej poprawności, tak jak robotnicy - w sumie pijacy, a czasem i prostacy. Bardzo to wszystko brechtowskie, bo i łapiemy dystans, i wiemy o co chodzi, bo ciągle coś nas drażni i niepokoi. Zmusza do myślenia.

Generalnie Kleczewska śmieje się z wszystkich. Z fałszywej dobroczynności, która przypomina hipokryzję Bono i dzisiejszych celebrytów, a także wątpliwych dylematów moralnych w stylu: czy jak ja nie zjem to dzieciom w Afryce się polepszy?

Bezwzględnie pokazany jest sam Dreissiger, stereotypowy biznesmen-golfista. To niemal Elon Musk, który wyróżnia się chamstwem i bezczelnością nowego władcy świata, gdy reguły stają się niejasne, odarte z wartości społecznego ładu. Stąd też poszukiwania nowego języka przez Kleczewską, bo stary się zużył i łatwo o kłamstwo.

W ekspresyjnych scenach w górniczej piwiarni, skąd policjanta wyrzuca się jako przedstawiciela pracodawców, podburza wszystkich Bäcker (Dariusz Chojnacki). Widzimy jak wielka jest frustracja.

Policja jak z komputerowej gry

Z kolei na ekranie oglądamy zmultiplikowane przez AI kierowane przez Krzysztofa Garbaczewskiego wizualizacje kordonów policji, pilnujących dzisiejszych oligarchów. Ten świat też umyka też w sferę gry, zaś maszerujący policjanci tworzą jakiś dziwny balet rodem z komputerowej strzelanki. Na scenie mamy wtedy totalny bunt przypominający demolki kiboli. Wdrapują się na taras pałacu i wieszają Dreissigera, choć ten jak brechtowski Mackie Majcher nawet po śmierci ma wiele do powiedzenia.

Trochę to wszystko plakatowe jak hasła wypisywane na ciele niczym tatuaż, czasami chaotyczne. Ale taki stał się świat. Zwłaszcza finał jest pełen ekspresji, a nawet nadekspresji, gdy słuchamy pieśni buntu z choreografią Maćko Prusaka, która mało sceny nie rozwali. Kto widział górników przed siedzibą rządu - wie o co chodzi. Eksplodują świece dymne, wyją syreny.

Spektakl ma kilka końców, na pewno za dużo, nie wszystko się musi podobać, ale dzisiejszą bezczelność miliarderów i wściekłość lekceważonych pracowników oraz niepewność jutra Kleczewska pokazała.

Do braw aktorzy wychodzą z informacją, że w najbogatszym mieście zarabiają ledwie minimalną krajową. Jak się nie buntować? Ale jak to zrobić skutecznie, gdzie wszystko staje się widmowe, a wręcz wirtualne. Tylko teatr jest namacalny. Tu i teraz. Śląski zaś brzmi pięknie. Fraza „mam głód” to tylko jeden, najprostszy przykład.

Maja Kleczewska wystawiła wolną adaptację „Tkaczy” niemieckiego noblisty Gerharta Hauptmanna o buncie tytułowych robotników w tłumaczeniu na śląski Mirosława Syniawy z polskimi i angielskimi napisami, z dramaturgią Grzegorza Niziołka.

„Tkocze” lub „Tkacze”

Pozostało jeszcze 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Teatr
Rekord Teatru TV, gra Krzysztofik, Grabowski. Powrót Cezarego Pazury
Teatr
„Ulisses" Borczucha: mężczyzna może być wrażliwy, kobieta nie musi być ofiarą
Teatr
Kobiety między Herodem, Hitlerem i AfD. Czym polski spektakl zaskoczył niemiecką publiczność?
Teatr
Przebłyski wspomnień, czyli mistrzowski duet Jankowskiej-Cieślak i Olbrychskiego
Teatr
Jan Klata dyrektorem Narodowego. Jan Englert żegna się „Hamletem”