Czy jest już z nami tak źle, że sięgnął pan po bohatera, który potrafi wyciągnąć się z najgorszego bagna za włosy bez niczyjej pomocy?
Chyba jeszcze nie, ale historia tej sztuki jest specyficzna. Wiele, wiele lat temu, bodaj jako drugie swoje przedstawienie w Teatrze Telewizji wyreżyserowałem „Prawdomównego kłamcę” Grigorija Gorina. To sztuka opowiadająca o młodym Munchausenie, na podstawie której powstał w Rosji film. Tytułową rolę w moim spektaklu pięknie grał Janusz Michałowski. Mijał czas i pytanie o to jak bardzo mógł się zmienić Munchausen wydało mi się interesujące. Dlatego powstała sztuka w dużym stopniu napisana z myślą o Janie Englercie.
Który grał Gombrowicza w pana „Dowodzie na istnienie drugiego”.
Tak. Gdy zaczynałem pisać „Munchausena dla dorosłych” chciałem opowiedzieć o skomplikowanej roli artysty, performera, którzy szamocąc się w teatrze, ciągle coś inscenizuje, choć znalazł się na emeryturze. Emerytura jest tu dość ważna. Ale teraz ważne jest też coś innego: teatrolodzy wprowadzili podział na sztuki pisane dla sceny i pisane na scenie. Szczerze mówiąc, napisałem sztukę dla sceny, ale okazało się, że piszemy ją na nowo na scenie. Gdybym miał być uczciwy, powiedziałbym, że Jan Englert i Ewa Wiśniewską, grająca żonę Munchausena, Patrycja Soliman, Grzegorz Kwiecień, Hubert Antoszewski i Ireneusz Czop, debiutujący w teatrze, są współautorami sztuki. Dużo zmieniliśmy. Podam przykład. Pamiętając, że Jan Englert jeździł kiedyś na monocyklu, w jednej ze scen napisałem że baron Munchausen proponuje wymyślenie roweru, ponieważ inny baron wymyślił rower parę lat później. Tak było w wersji wydrukowanej w „Dialogu”. Jan Englert świetnie jeździ na monocyklu, więc z tym by nie było kłopotu. Ale zmieniliśmy monocykl na coś innego. Na co? Nie powiem, bo jesteśmy przed premierą i chcemy zrobić widzom niespodziankę. Dodam, że zmian i wykreśleń, ale też dopisków jest wiele, również dlatego że Ewa Wiśniewska i Jan Englert znają się długo i potrafią się komentować również na scenie. Powinienem więc dopisać na afiszu współtwórców, czyli aktorów oraz pewnych wyjątkowych ośmiolatków, co mówię bez kokieterii.
Ale co z naszą sytuacją?