Rz: Należący do Google'a serwis YouTube przymierza się do uruchomienia płatnych kanałów udostępniania filmów po to, by twórcy mogli np. pobierać opłaty za oglądanie ich teledysków. To znaczy, że dziś na teledyskach się nie zarabia?
Michał „Proceente" Kosiorowski:
Nie ma nic za darmo. Gdyby to się nie opłacało, nikt teledysków przecież by nie kręcił. Dziś teledysk to nie tylko reklama artysty. W czasach, gdy dużych zysków nie przynosi sprzedaż tradycyjnej płyty, a nie funkcjonują jeszcze na odpowiednim poziomie tzw. kanały dystrybucji cyfrowej, czyli np. sprzedaż muzyki w plikach MP3, artyści i ich wydawcy wszędzie muszą szukać zysków. Jak ja to mówię: ziarnko do ziarnka i będzie maybach.
To w jaki sposób zarabia się na teledyskach? Widzowie serwisu YouTube przecież nie płacą za ich oglądanie.
Autorzy mogą się zgodzić na podłączanie do ich filmów różnych reklam. Tu zyski zależą jednak od ilości wyświetleń, a konkretne pieniądze przynoszą dopiero filmy, których wyświetlenia idą w miliony. Można także zarabiać na tzw. lokowaniu produktu, czyli pozwalać sponsorom umieszczać na teledysku towary ze swoim logo, np. ubrać artystę w swoją bluzę czy dać mu potrzymać butelkę z napojem.