Kolejne numery „PP" otwiera się z uczuciem uchylania zawiasów jednej z popularnych w wieku XIX „kapsuł czasu" albo – by sięgnąć po wers wieszcza – podwoje „narodowego pamiątek kościoła". Nie, nie ze względu na staroświeckość czy siermiężność formatu – niewiele jest w Polsce periodyków intelektualnych łamanych tak elegancko i nowocześnie zarazem – ani na podeszły wiek autorów. Nadal nie brakuje w „PP" piekielnie uzdolnionych debiutantów. To po prostu periodyk często przywołujący swą zawartością czasy, gdy byliśmy tak bardzo młodzi: gdy dwie główne partie „strony solidarnościowej" wyróżniał antykomunizm, optymizm i chęć radykalnego uzdrowienia państwa, gdy „liberałowie" kojarzeni byli z obroną wolności gospodarczych, a PO – PiS wydawał się być o krok.
Najnowszy, 117. numer jest tamtemu formatowi szczególnie wierny. Rozważania Allana Blooma o kryzysie amerykańskich uczelni nie stanowią już dla polskiego czytelnika political fiction, lecz są przenikliwą diagnozą stanu spraw na polskich uniwersytetach. Dorobek Daniela Bella – krytyka „społeczeństwa postindustrialnego" – którego jako pierwszy przekładał na polski Czesław Miłosz, również odsłania na naszych oczach swoje kolejne sensy. Nieprzeciętnej urody esej Ewy Bieńkowskiej o „rzymskich podróżach" Goethego czy nowe przekłady Kawafisa, dokonane w 150. rocznicę jego śmierci – to wszystko przypomina o wartości niespiesznych lektur. O tym, jak ważni są dla nas późni klasycy.
I nawet polemika Jana Sowy, równie błyskotliwie, co z nutą arogancji odpierającego zarzuty krytyków swej głośnej książki „Fantomowego ciała króla" nie jest w tej gdańskiej beczce łyżką dziegciu. Przesądza ona tylko o tym, że jest to miód gryczany: ostry, korzenny, czasem drapiący w gardle.
Mamy wreszcie poruszający szkic Adama Lipszyca o wznowionych przed przeszło rokiem wstrząsających opowiadaniach Ludwika Heringa, traktujących o zagładzie warszawskiego getta – szkic pozostawiający czytelnika z niejasnym poczuciem winy, wymagający chyba dłuższej rozmowy.