Tatiana: Bóg nie zapomniał o nas
– Wyszłam z piwnicy. Nie wiem, jak się zmusiłam. Spojrzałam na ponure niebo i powiedziałam: Panie, mój Boże, zabierz nas stąd. Inaczej zginiemy. Jest nam zimno, kończy się jedzenie.
A wszystko wokół eksplodowało non stop, ziemia się trzęsła.
Tatiana ma 63 lata. Przez 40 lat mieszkała w Mariupolu. Ona i jej mąż poświęcili życie służbie innym, opiekowali się osobami niepełnosprawnymi w kościele i bezdomnymi. Pięcioro swoich dzieci nauczyli dzielenia się życzliwością i energią. Najmłodszy syn, 21-letni Danyło, Danyk, broni dziś Ukrainy na polu walki.
– 24 lutego 2022 roku obudziły nas eksplozje – wspomina pani Tatiana. – Danyk pracował
na nocną zmianę w Azowstalu. Zadzwonił: „Mamo, wojna. Pakuj się, jadę do Komisariatu Wojskowego”. To był dla mnie szok. Syn nigdy nie służył w wojsku.
Dom Tatiany znajdował się półtora kilometra od Azowstalu. Gdy zaczął się ostrzał, okna i drzwi wypadły od razu. Tatiana spędziła z mężem 10 dni w piwnicy. Jedyne, co wiedziała, to że nie opuści miasta, dopóki pozostaje w nim jej syn. Serce matki podpowiadało: Danyk w Azowstalu.
W oblężonym Mariupolu Tatiana zajęła się opieką nad chorymi i niepełnosprawnymi
w podziemiach jednego z kościołów. Dopiero w kwietniu 2022 roku opuściła miasto, gdy dotarła wiadomość, że Danyło wydostał się i dalej walczy w szeregach Sił Zbrojnych Ukrainy.
Tatianę i jej męża czekała droga przez piekło. Długie kilometry pieszo, rosyjski obóz filtracyjny. – Rosyjscy wojskowi powiedzieli: mamy wasze dane w komputerze, wszystko sprawdzimy. Gdyby się dowiedzieli, że syn służył w Donbasie, to ten przystanek byłby dla nas ostatnim – mówi Tatiana. – Ale Bóg okazał miłosierdzie, nie zapomniał o nas. Po dwóch dniach Rosjanie chyba się zmęczyli, dali nam kartkę papieru, że przeszliśmy filtrację. Zapytali: jedziecie
do Rosji? Nie, tylko na Ukrainę.
Dziś Tatiana mieszka w Żytomierzu wraz z 8-letnią wnuczką Lizą, w mieszkaniu ludzi, których wcześniej nie znała. Środki z programu Rodzina Rodzinie pomagają im się utrzymać. Każdego dnia czeka na wieści z frontu, od syna. Wysyła mu paczki z żywnością, sprawdza zadania domowe wnuczki, modli się. – Proście Boga o pokój dla Ukrainy – mówi Tatiana. Wierzy,
że po zwycięstwie Ukrainy
wróci do Mariupola.
Jurij i Switłana. „Mamo, nie chcemy umierać”
Wojna wdarła się w życie Jurija i Switłany już wiosną 2014 roku. Mieszkali w Doniecku z dwójką dzieci, Andrijem i Angeliną, a dwoje kolejnych, Ołeksija i Wiktorię, przyjęli z sierocińca. – Chcieliśmy dać dzieciom poczucie domu, zapewnić im dobre wykształcenie, aby wyrosły
na dobrych ludzi, chcieliśmy pokazać im świat. To był najszczęśliwszy okres w życiu
– mówi Switłana.
Sklepy należące do Jurija i Swietłany znajdowały się w centrum miasta. Gdy Donieck opanowali „separatyści” i wojska rosyjskie, Jurij prowadził rozmowy ze zwolennikami „republiki ludowej”
i wykazywał absurdalność tego pomysłu. Niestety, pewnego ranka, kiedy przyszedł z żoną
do pracy, pod sklepem czekali mężczyźni w mundurach, z wyraźnym moskiewskim akcentem.
– Nikt nie chciał tej Rosji. Po co? – mówi Jurij. – Rostów nie jest daleko: kto potrzebował, mógł tam pojechać i znaleźć pracę. Chociaż przeważnie to oni, Rosjanie, przyjeżdżali do nas, żeby zarabiać na życie. Donieck był bogatym, otwartym, przyjaznym miastem. Jak cała Ukraina.
Zaczął się piekielny lipiec 2014 roku. Artyleria Rosjan bezlitośnie przecinała niebo. To było nie do zniesienia, zwłaszcza w nocy. – To, co zaczęło się w całej Ukrainie w zeszłym roku o świcie 24 lutego, przeżyliśmy prawie dziewięć lat temu – mówi Switłana. – I bomby, i samoloty. – Dzieci płakały: – Mamo, nie chcemy umierać. – Wtedy zrozumieli: czas uciekać.
Zabrali ze sobą najpotrzebniejsze ubrania i jedzenie. Tylko to, co zmieściło się w samochodzie. Byli przekonani, że jadą na miesiąc. Z Doniecka uciekli do Charkowa, potem mieszkali pod Łymanem i w Słowiańsku. Starali się ułożyć sobie życie w nowych warunkach. Podejmowali każdą pracę, jaka była dostępna. Dzieci dorastały, starsze wyjechały już na studia, ale wojna się nie skończyła. A w lutym 2022 roku Jurij i Switłana znowu musieli wszystko porzucić.
10-letnia Angelina kocha taniec i muzykę. Bardzo lubi rysować. Jej obrazy przedstawiają słońce, piękne kwiaty i spokojne miasta. I dom, do którego na pewno kiedyś wrócą. Dziś rodzina mieszka w Czerkasach w środkowej Ukrainie, w małym mieszkaniu znajomych. Andrij studiuje, Angelina chodzi do szkoły. Z pracą jest ciężko: bezrobocie w mieście i przed wojną było wysokie, ale teraz jest jeszcze gorzej. Jurij i Switłana przyznają, że czasem spotykają się
z dyskryminacją ze strony pracodawców – ze względu na wiek. Ale się nie poddają. Należą
do ludzi, którzy zawsze starają się zobaczyć światełko w tunelu.
Angelina cierpi na poważną chorobę oczu, grożącą utratą wzroku. Pieniądze z programu Rodzina Rodzinie Jurij i Switłana wydają na leczenie dziewczynki, ubranie i buty na zimę, kredki, markery, farby do rysowania.