Miski z wodą stoją na każdym murku, pod drzwiami domów i w barach, karmę wysypuje się wprost na chodnik, albo do specjalnych kocich stołówek – miseczki z podkładką umieszczonej pod daszkiem chroniącym od słońca. Właściwie nie ma miejsc z których koty byłby przeganiane – czy to pub z wyszynkiem czy tradycyjna kawiarnia, w której parzy się kawę po turecku i pali sziszę – koty mają pełne prawo obywatelstwa stolicy Turcji. – To ostatnie, co wszystkich nas łączy – mówi mi Muraczan, młody architekt ze Stambułu – w polityce trudno się nam zgodzić, moje pokolenie za dobrze pamięta wydarzenia na placu Taksim. Jesteśmy podzieleni. Ale koty… Nie możemy ich oddać.
Władze miasta próbując wypełnić standardy sanitarne próbowały nieraz ograniczyć liczbę miauczących czworonogów, ale za każdym razem mieszkańcy protestowali, a niezgoda na pozbywanie się kotów obecna była we wszystkich grupach społecznych i politycznych. Może dlatego film Ceydy Torun opowiadający o stambulskich kotach bije rekordy popularności i jest najchętniej oglądanym dokumentem w roku 2017. Duch niezależności przynależny kociemu charakterowi, wyraźnie przeniósł się na mieszkańców Stambułu, i to robi wielkie wrażenie. Tym większe, im większym przeciwnikiem niezależności i własnego zdania jest prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan.