Ostatni Mohikanie Syberii

Na wielkich obszarach rosyjskiej Północy pozostało dziś niespełna ćwierć miliona dawnych gospodarzy tych ziem.

Aktualizacja: 02.02.2014 10:04 Publikacja: 01.02.2014 22:39

Red

– Renifery to całe nasze bogactwo – mówi Andriej. – Ziemia syberyjska ma niezmierzone bogactwa, ale my jesteśmy kajurami (hodowcami) i żyjemy z reniferów. Żeby czerpać coś z ziemi, potrzebne są maszyny i technika. A nasze życie toczy się tak samo od zawsze, z tą małą różnicą, że teraz pracujemy w sowchozach. Ale i tak jesteśmy z dala od domów przez długie miesiące.

Stara nowa Syberia

Andriej ma 28 lat, ale wyraz twarzy bardzo dojrzały. Jego ruchy są powściągliwe, jak gdyby nigdy nie zaznał młodości, przechodząc od razu z dzieciństwa do skrajnie surowego dorosłego życia.

– Życie tutaj jednak się zmienia, chociaż te zmiany są powolne – mówi dalej. – Bogactwa jeszcze nie są w pełni wykorzystane. Nawet nie do końca odkryte, ale to, co już zagospodarowano, wydobywa się ogromnym wysiłkiem i wysokim nakładem kosztów. Wszystko jest dodatkowo sporo trudniejsze z powodu dużych odległości, braku dróg, mrozów w zimie, błota w okresie odwilży i kurzu w lecie. Ta nowa aktywność jednak kwitnie, dlatego coraz bardziej zostaje ograniczona przestrzeń funkcjonowania Jakutów, Ewenów, Czukczów i Ewenków.

Z reniferów uzyskują wszystko, co jest im potrzebne: są pożywieniem, wykorzystuje się je do transportu, z ich skór robi się okrycia i ubrania, z ich kości wycina się dekoracje i robi narzędzia, a z tkanki poroża oraz z limfy zawartej w rogach preparuje nawet lekarstwa. W samej tylko Jakucji jest 380 tys. oswojonych reniferów doglądanych przez 2500 pasterzy. Zwierzęta nie potrzebują schronienia, ich szarobrązowa sierść jest gęsta i chroni je przed srogimi temperaturami. Pozostają półdzikie i same znajdują sobie pożywienie, kopiąc kopytami w zamarzniętej warstwie w poszukiwaniu mchów. Gdy jednak dwa lata temu zima była szczególnie długa i mroźna, musiał tu lądować helikopter z ładunkiem trawy i soli dla zgłodniałych zwierząt.

– Nasza praca nie zna końca – ciągnie swoją opowieść kajur. – Odprowadzamy zwierzęta aż do doliny, w rejony nieco bardziej zasłonięte, gdzie będą w stanie przebić skorupę lodu i dotrzeć do pożywienia. Ale trzeba nieustannie się przemieszczać, gdyż tak liczne stada mogą nadwerężyć równowagę środowiska, tak że latami nie będzie można powrócić w to same miejsce. Jeżeli któreś zwierzę oddali się od stada, musimy je odnaleźć. Zadanie ułatwia nam tylko dźwięk dzwonka i niekiedy, ale tylko latem, jaśniejszy kolor sierści. Poważnym zagrożeniem są niedźwiedzie i wilki. Te ostatnie atakują w grupie i nie darują zwierzęciu, które odłączy się od stada.

Istnieje też niebezpieczeństwo, że dzikie renifery podejdą zbyt blisko i przyciągną do swoich stad zwierzęta już oswojone. Późną wiosną trzody powiększają się o jedną trzecią ze względu na nowo narodzone sztuki, które z kolei trzeba chronić przed mniejszymi drapieżnikami. Napadają je lisy, orły, rosomaki, a nawet kruki. Zdarza się, że w kwietniu nadejdzie duża śnieżyca, i wtedy trzeba się przemieścić w poszukiwaniu lepszych terenów. Młode nie mają jeszcze dość siły, aby dotrzymywać kroku dorosłym. Jeżeli szybko nie odnajdą matki, mogą zginąć. Najgorszy jednak jest październik. Nie dość, że jest to czas parzenia się, to jeszcze pojawiają się grzyby, które są największym przysmakiem reniferów. Potrafią nieraz zgubić się w ich poszukiwaniu.

Urodzeni koczownicy

Słucham z zaciekawieniem. Wykład trwa dalej: – Tak, nasza praca nie jest łatwa – potwierdza Dima. – Trzeba znać miejsca, w których jest pożywienie, umieć przewidzieć pogodę, być wprawionym, wytrzymałym na zimno. Tu się nie da improwizować, tego trzeba się nauczyć dzień po dniu. Nie chciałbym jednak zmienić mojej pracy. Aha, budujemy również sanie, bardzo do siebie podobne, choć każdy z nas nadaje im jakąś swoistą cechę, aby były rozpoznawalne. Oczywiście, nie używamy gwoździ, dobra zbyt cennego, aby je tak marnować.

– A co z pieniędzmi? – pytam. – Zarabiam trzy–cztery razy tyle co moi koledzy z liceum, którzy urządzili się w Jakucku – przyznaje Andriej. – Ale zapewniam cię, że to nie pieniądze związały mnie z reniferami. – No, ale pieniądze są przydatne – nalegam. – Może raz mi się przydały, jak za pierwszą pensję kupiłem strzelbę i zapas amunicji – przyznaje.

Nurtuje mnie pytanie, jak to możliwe, żeby w dzisiejszych czasach żyć w takich ciężkich warunkach, poza światem, bez jakichkolwiek wygód przez dziesięć miesięcy w roku. Andriej wzrusza ramionami: – To zawód, który mamy we krwi. Kochamy wolność, szerokie przestrzenie, polowanie...

Znikający autochtoni

W Federacji Rosyjskiej do małych narodów tubylczych zaliczane są grupy etniczne, których liczebność nie przekracza 50 tys. osób. Na Syberii, Północy i na Dalekim Wschodzie Rosji jest ich w sumie 244 tys. Przed kolonizacją Syberii w XVII wieku to oni byli panami tej ziemi. Według naukowców przed tysiącami lat wywędrowali stąd także amerykańscy Indianie.

Rosyjskie osadnictwo, konieczność płacenia uciążliwych danin, potem choroby epidemiczne, głód i alkoholizm dziesiątkowały ludność, przyczyniały się do rozpadów czy integracji grup etnicznych. Władze narzucały konieczność posługiwania się językiem rosyjskim, zmuszały do porzucania koczowniczego stylu życia. Zakazywano praktyk szamanów uważanych za szerzycieli zacofania.

Nasilały się procesy asymilacyjne i rusycyzacja. Niektóre grupy etniczne przestały istnieć, inne są na granicy wymarcia. Według rosyjskiego spisu powszechnego w 2012 r. Nganasanów pozostało 830, Ketów 600, Oroków 350, Aleutów 540, a Kereków już tylko 8.

Dopiero po rozpadzie ZSRR w 1991 r. zezwolono im na pielęgnowanie odrębności etnicznej. Dzisiaj wśród niektórych autochtonów zauważalne jest zjawisko akulturacji.

Ostatni dzwonek

W 2013 r. rząd rosyjski przeznaczył kwotę 240 mln rubli (8 mln dolarów) na wspieranie małych narodów Północy, Syberii oraz Dalekiego Wschodu. Subsydia mają na celu wspieranie tradycyjnej działalności gospodarczej, zachowanie kultury, starych tradycji oraz warunków dla przetrwania tych ludzi. Trudne warunki życia i brak opieki medycznej sprawiają, że żyją oni przeciętnie mniej niż 40 lat. Rdzenna ludność walczy po prostu o przetrwanie.

„Koczownictwo należy zwalczać we własnym interesie tych ludzi" – twierdziła z przekonaniem na łamach prasy pewna nauczycielka. To fakt, że pasterze coraz częściej przechodzą na osiadły styl życia. Mają w osadzie prawdziwy dom, a na pastwiska wyruszają na zmianę. Powoli rezygnują ze swoich przyzwyczajeń, tracą zamiłowanie dla tego typu zajęcia i wybierają nowy styl życia, który zupełnie nie leży w ich naturze.

Od razu przychodzi mi na myśl pozbawione celu życie prowadzone w rezerwatach przez Indian północnoamerykańskich, problemy z alkoholizmem wśród jakoby ucywilizowanych Eskimosów czy Aborygenów australijskich i nieodwracalne zachwianie równowagi wśród populacji ledwo co dotkniętych przymusową cywilizacją.

Tekst powstał na podstawie nowej książki Jacka Pałkiewicza „Syberia. Biegun zimna, polski ślad i dobrosąsiedzkie relacje" ?(wydawnictwo Zysk i S-ka)

– Renifery to całe nasze bogactwo – mówi Andriej. – Ziemia syberyjska ma niezmierzone bogactwa, ale my jesteśmy kajurami (hodowcami) i żyjemy z reniferów. Żeby czerpać coś z ziemi, potrzebne są maszyny i technika. A nasze życie toczy się tak samo od zawsze, z tą małą różnicą, że teraz pracujemy w sowchozach. Ale i tak jesteśmy z dala od domów przez długie miesiące.

Stara nowa Syberia

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Społeczeństwo
Nowa Zelandia będzie uznawać tylko płeć biologiczną? Jest projekt ustawy
Społeczeństwo
Haiti chce od Francji zwrotu „okupu” sprzed ponad 200 lat. Chodzi o miliardy
Społeczeństwo
Przełom w walce z cukrzycą? Firma farmaceutyczna ogłosiła wyniki badań klinicznych
Społeczeństwo
Holandia chce deportować do Armenii 12-latka, który nigdy nie widział Armenii
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Społeczeństwo
Kultura i imperializm. Rosyjscy twórcy wciąż mają dużo odbiorców w Ukrainie