PAN stanie się jedną z setek organizacji „na łasce” ministra

Zmiana ustawy spowoduje, że Polska Akademia Nauk nie będzie stanowić eksperckiego zaplecza dla rządu. To szalenie niebezpieczny pomysł upolitycznienia znaczącej instytucji naukowej – mówi wiceprezes PAN prof. Dariusz Jemielniak.

Publikacja: 19.11.2024 05:58

Siedziba Polskiej Akademii Nauk

Siedziba Polskiej Akademii Nauk

Foto: Adobe Stock

PAN jest mocno krytyczna wobec zmian, które ministerstwo nauki chce wprowadzić w ustawie o Akademii. Przypomnijmy: jeśli wejdą w życie, kanclerza odwoła minister nauki jedynie po zasięgnięciu opinii prezesa; będzie on też decydował o finansowaniu instytutów, do rad naukowych zaś wprowadzi swoich przedstawicieli. Jak pan to skomentuje?

Choć kanclerz wciąż powoływany będzie na wniosek prezesa, słaba to pociecha, bo możliwość jego „ręcznego” odwołania – z dowolnego powodu – siłą rzeczy uczyni z niego podwładnego ministra. Cały ten projekt deformy PAN opiera się na braku zaufania i maksymalnej centralizacji procesów decyzyjnych, które oddane zostaną w ręce polityków. Wiceminister Maciej Gdula dąży do sytuacji, w której nadzór nad PAN – sprawowany dziś przez kancelarię premiera – zostanie przeniesiony do ministerstwa nauki i jemu podporządkowany. To spowoduje, że akademia – zamiast stanowić eksperckie zaplecze dla rządu – będzie jedną z setek organizacji „na łasce” ministra. A do czego takie zwierzchnictwo może doprowadzić, pokazały przypadki Sieci Badawczej Łukasiewicz i NCBR IDEAS. To szalenie niebezpieczny pomysł upolitycznienia wiodącej instytucji naukowej, w dodatku realizowany bez dobrego uzasadnienia.

Czytaj więcej

Jan Zielonka: Czy politycy chcą zagłodzić naukę i zmusić do poddaństwa?

Jest pan też mocno krytyczny wobec planu, w myśl którego naukowcy powyżej 75. roku życia pozostaną w PAN jako doradcy, niebiorący aktywnego udziału w jej pracach. członków zaś całej instytucji wybiorą osoby, które same nimi nie są.

Realizacja drugiej z tych zapowiedzi byłaby precedensem na skalę światową. Żadna akademia nie dopuszcza do sytuacji, w której jej członków wybierają nieczłonkowie. Nie słyszałem też o takiej, która wysyła ich na przymusową emeryturę. Przecież obecność w niej grona silverheads – osób z dużym doświadczeniem, choć często już nie tak dynamicznych, ale służących radą – to ucieleśnienie idei akademii.

Jak do tych zarzutów odniósł się premier Donald Tusk, z którym spotkał się ostatnio prezes PAN prof. Marek Konarzewski?

Mam ogromną nadzieję, że premier dostrzeże oczywistą niemożność naprawienia tego legislacyjnego gniota. A także usłyszy głosy tych wypowiadających się w wielu artykułach kilkudziesięciu już osób oraz weźmie pod uwagę podpisane przez tysiące stanowiska. Albo dostrzeże, że poza wiceministrem Gdulą praktycznie nikt nie opowiada się za tą deformą.

PAN przygotował swój projekt ustawy. Jakie założenia się w nim znalazły i czy ma szansę „wyprzeć” ten ministerialny? Czy w tej sprawie toczą się jakiekolwiek rozmowy kierownictwa PAN ze stroną rządową?

Nasz projekt został przygotowany pod ogromną presją czasu, ale jego fundamentalne założenia mogą stanowić punkt wyjścia do sensowych zmian. Zakłada on, że instytuty i korporacja uczonych powinny stanowić dwa filary PAN, celem zaś działania akademii będzie dbałość o doskonałość naukową tych pierwszych. Za symptomatyczny uważam fakt, że w projekcie deformy PAN problem instytutów w ogóle nie został poruszony – nie ma rozwiązań kwestii awansów dla młodych, blokowanych przez osoby, które od dawna nie prowadzą badań ani nie publikują, ale są pod parasolem ochronnym dyrekcji. Nie ma w nim też żadnych gwarancji ochrony pracowników. Będą liczyły się tylko kwestie uznaniowe – jeśli minister będzie miał gest, to jednym instytutom da, innym nie. Będzie swobodnie decydował o rozdziale subwencji. Gdyby takie przepisy weszły w życie już wcześniej, instytut filozofii i socjologii dziś by nie istniał. Warto więc zapytać ministra, dlaczego nie zdecydował się na zapisanie w ustawie gwarancji, według której instytuty PAN byłyby finansowane na takich samych zasadach jak uczelnie. Przecież to nie pociągałoby za sobą dodatkowych kosztów, a jedynie zapobiegało arbitralnym decyzjom i blokowało możliwość wykonywania wielkopańskich gestów. Warto też przypomnieć sobie, co Viktor Orbán zrobił z Węgierską Akademią Nauk – jednorazowo przyznał instytutom środki, by nie protestowały one zbyt głośno. W kolejnym roku – nic dać już nie musiał.

PAN od lat alarmuje o niedofinansowaniu instytutów i – w szerszym kontekście – polskiej nauki. Czy dzisiaj finansowy spokój oznacza konieczność przystania na propozycje tego czy innego rządu, nawet jeśli środowisko się z nimi nie zgadza? Jak inaczej można rozwiązać ten problem?

Dzisiaj na szczęście nie mamy sytuacji, w której protestujący wobec działań obecnego rządu od razu dostają po kieszeni. Choć – ponownie – symptomatycznym jest, że wiceminister Gdula od marca mimo naszych licznych monitów nie wydał rozporządzenia wyrównującego płace pracowników do poziomu płacy minimalnej. A to nie tylko stawia instytuty w dramatycznej sytuacji, ale i jest niezgodne z prawem. To dziwne o tyle, że nie chodzi o duże kwoty. Jednak uważam, że – w połączeniu z wielokrotnie już okazaną niechęcią do rozmowy z kimkolwiek z władz PAN czy do odpowiedzi na nasze prośby i apele – wyłania się cokolwiek ponury obraz standardów zarządzania w dziedzinie nauki.

Polskie środowisko naukowe „od zawsze” narzeka na finansowanie.

Niestety, w praktyce wiele instytutów PAN doprowadza to do porażającej sytuacji. Na przykład w instytucie psychologii – znaczącym w swojej dyscyplinie – w najbliższych miesiącach zabraknie środków nawet na pensje. Trzeba będzie zwalniać ludzi, mimo ich świetnych wyników. Ciekawe, co na to prawo pracy. Dramatycznie niedofinansowana jest kluczowa agencja grantowa, czyli Narodowe Centrum Nauki. To pokazuje, że nauka w Polsce nie jest priorytetem. A to o tyle szalone, że każda wydana na badania złotówka, wraca do gospodarki – i to pomnożona od ośmiu do 13 razy. Co ciekawe, potencjalnie narażone na działania wojenne kraje, takie jak Korea Południowa, Tajwan czy Izrael, przeznaczają na naukę ogromne nakłady finansowe. Rozumieją, że te wydatki zwiększają potencjał obronny i de facto zmniejszają koszty późniejszego jego wzmacniania. U nas budżetowo dobrą sytuację ma chyba tylko Instytut Pamięci Narodowej.

My na rozwój nauki wydajemy niewiele ponad 1 procent PKB. Jak to przekłada się na nasze codzienne życie?

W praktyce oznacza to, że granty NCN dostają tylko najlepsi z najlepszych, a nawet i oni nie mogą liczyć na stabilne, regularne finansowanie. Z kolei ci bardzo dobrzy, których projekty mogłyby przyczynić się do rozwoju polskiej nauki, którzy mogliby opracowywać wynalazki, przyczynić się do postępu – często finansowania nie dostają. Minimalnie gorsza ocena może doprowadzić do jego pozbawienia, co budzi naturalną gorycz. Płace w nauce są żałośnie niskie. Nie rozumiem, dlaczego nie rozważa się np. uznania wykładowców akademickich za pracowników służby cywilnej, tak jak w Niemczech, a tym samym zwolnienia ich z podatku dochodowego. Albo przyznania im „tenure”, czyli gwarancji zatrudnienia po rygorystycznym procesie selekcji. Takie rozwiązania nie wpłynęłyby negatywnie na stan budżetu, a jednocześnie podniosłyby poziom atrakcyjności zawodu. Dzisiaj najlepsi przechodzą do biznesu lub wyjeżdżają za granicę. A są to osoby, na które ogromne pieniądze łożyło polskie państwo – to ono zagwarantowało im specjalistyczne wykształcenie i przygotowanie. W efekcie jednak często pracują oni na rzecz rozwoju nauki, ale innych krajów. Bo u nas nie ma za co.

Ostatnie miesiące to też seria kontrowersyjnych zdaniem środowiska naukowego decyzji personalnych: zmian w kierownictwie wspomnianej już przez pana Sieci Badawczej Łukasiewicz, konkurs na stanowisko prezesa IDEAS NCBR przegrany przez jego pomysłodawcę, prof. Piotra Sankowskiego – mimo zdaniem wielu jego definitywnej przewagi nad kontrkandydatem. To jakiś niebezpieczny trend?

Ujawniony niedawno brak praktycznie jakichkolwiek standardów zarządzania w procesie wyboru na stanowisko prezesa IDEAS jest przejawem albo patologii, albo nieudolności – albo obu tych rzeczy. Szokujące, że procedury oceny nie obowiązują, a wspólna praca ocenianego i oceniającego – i to u jednego pracodawcy – nie stanowi dowodu na konflikt interesów. To niezgodne z europejskimi standardami governance rad nadzorczych i dobrymi praktykami. Z historii IDEAS, Sieci Łukasiewicz, PAN i NCBR wyłania się niestety smutna całość – brakuje nie tylko pieniędzy, ale i dobrych standardów nadzoru, dobrego zarządzania. Dostrzegam tu wręcz przejawy złej woli lub preferencyjnego traktowania „krewnych i znajomych królika”. To boli szczególnie w obliczu zapowiedzi powrotu do normalności oraz zapewnienia demokratyzacji, transparencji i dialogu. Nie jestem pewien, czy obecnemu kierownictwu nauki uda się odzyskać zaufanie środowiska. Musiałoby dojść do całkowitego resetu oraz zmiany sposobu komunikacji i sposobu myślenia o polityce naukowej.

PAN jest mocno krytyczna wobec zmian, które ministerstwo nauki chce wprowadzić w ustawie o Akademii. Przypomnijmy: jeśli wejdą w życie, kanclerza odwoła minister nauki jedynie po zasięgnięciu opinii prezesa; będzie on też decydował o finansowaniu instytutów, do rad naukowych zaś wprowadzi swoich przedstawicieli. Jak pan to skomentuje?

Choć kanclerz wciąż powoływany będzie na wniosek prezesa, słaba to pociecha, bo możliwość jego „ręcznego” odwołania – z dowolnego powodu – siłą rzeczy uczyni z niego podwładnego ministra. Cały ten projekt deformy PAN opiera się na braku zaufania i maksymalnej centralizacji procesów decyzyjnych, które oddane zostaną w ręce polityków. Wiceminister Maciej Gdula dąży do sytuacji, w której nadzór nad PAN – sprawowany dziś przez kancelarię premiera – zostanie przeniesiony do ministerstwa nauki i jemu podporządkowany. To spowoduje, że akademia – zamiast stanowić eksperckie zaplecze dla rządu – będzie jedną z setek organizacji „na łasce” ministra. A do czego takie zwierzchnictwo może doprowadzić, pokazały przypadki Sieci Badawczej Łukasiewicz i NCBR IDEAS. To szalenie niebezpieczny pomysł upolitycznienia wiodącej instytucji naukowej, w dodatku realizowany bez dobrego uzasadnienia.

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Nieruchomości
Sąd Najwyższy wydał ważny wyrok dla tysięcy właścicieli gruntów ze słupami
Konsumenci
To koniec "ekogroszku". Prawnicy dla Ziemi: przełom w walce z ekościemą
Edukacja i wychowanie
Nie zdał egzaminu, wygrał w sądzie. Wykładowcy muszą przestrzegać zasad
Sądy i trybunały
Pomysł Szymona Hołowni nie uratuje wyborów prezydenckich
Edukacja i wychowanie
Uczelnia ojca Rydzyka przegrywa w sądzie. Poszło o "zaświadczenie od proboszcza"
Materiał Promocyjny
Nest Lease wkracza na rynek leasingowy i celuje w TOP10