(Po)wolne sądy. Niesprawność polskiego sądownictwa to wina polityków

Wizja czekania latami na rozstrzygnięcie musi być przerażająca. Jeśli ludzie rozgniewają się z powodu niesprawnie działających sądów, nie będzie to gniew na sędziów – mówi Bartosz Pilitowski, prezes fundacji Court Watch Polska.

Publikacja: 23.03.2025 21:02

(Po)wolne sądy. Niesprawność polskiego sądownictwa to wina polityków

Warszawa, 18.02.2025. Minister sprawiedliwości, prokurator generalny Adam Bodnar (C) podczas posiedzenia rządu w siedzibie Kancelarii Prezesa Rady Ministrów

Foto: Rafał Guz/PAP

Kiedy w 2017 roku ludzie wyszli na ulice z hasłem „wolne sądy”, chyba nie sądzili, że politycy czy sędziowie potraktują ten slogan dosłownie. Sądy już wtedy były powolne, ale teraz jeszcze bardziej zwolniły. W 2024 roku na wyrok sądu I instancji trzeba było czekać średnio już prawie 13 miesięcy. To prawie dwa razy dłużej niż jeszcze 15 lat temu.

Można żartować, ale ludziom, którzy mają w tej chwili sprawy w sądach, wcale do śmiechu nie jest. Na pozór może się to wydawać mało znaczące, bo z roku na rok średni czas rozpatrywania spraw rośnie o średnio o pół miesiąca, czasem o miesiąc. Ale w rzeczywistości to się przekłada na to, że zdarzają się sądy, jak np. w Gdańsku, gdzie termin pierwszej rozprawy wyznaczono na rok 2030, bo wcześniej nie ma wolnych terminów. A przecież pamiętajmy, że sprawy cywilne czy gospodarcze, które często dotyczą ogromnych pieniędzy lub fundamentalnych dla obywateli kwestii, nie skończą się w pierwszej instancji. Średnio apelacje są wnoszone w co trzeciej sprawie gospodarczej rozpoznanej w sądzie okręgowym, a w sądach rejonowych i w sprawach cywilnych – w co ósmej.

Czytaj więcej

Im więcej reform, tym wolniejsze sądy. Obywatele czekają coraz dłużej

A postępowania apelacyjne w sprawach cywilnych również się wydłużyły. W 2024 r. średnio trwały one prawie 15 miesięcy, choć w 2023 było to około roku.

I pamiętajmy, że to jest średnia, którą zaniżają sprawy zakończone wcześniej np. dzięki zawartej ugodzie. Gdy druga strona sporu postawiła kogoś pod ścianą i jedynym wyjściem jest uzyskanie wiążącego rozstrzygnięcia sądu, wizja czekania na nie latami musi być przerażająca. Przez to funkcja wymiaru sprawiedliwości, która nie polega tylko na tym, że możemy się do niego odwołać, ale także że uzyskamy rozstrzygnięcie w rozsądnym czasie, nie jest realizowana.

Czy zatem ten kredyt zaufania, które otrzymały sądy od obywateli w 2017, został roztrwoniony?

Paradoksalnie, choć mówimy o znacznym spowolnieniu działania pionów cywilnych, to właśnie one oceniane są przez Polaków najlepiej.

Niedawno organizacja World Justice Project przeprowadziła bardzo dokładne badanie EUROVOICES na terenie całej UE. W samej Polsce próba wynosiła aż 8 tys. osób. Wyniki pokazały, że ocena wymiaru sprawiedliwości przez Polaków na tle ocen sądownictwa w innych państwach wcale nie jest taka zła, jak może się wydawać. W badaniu tym nie odwoływano się bowiem do abstrakcyjnych pojęć, ale praktycznych wskaźników zaufania. Kiedy pytano np. o to, jak respondenci oceniają szanse przeciętnego człowieka na uzyskanie sprawiedliwego wyroku w sprawie cywilnej, to jak pominiemy malutkie kraje jak Luksemburg czy Malta, to Polska plasuje się w pierwszej piątce wszystkich krajów Unii Europejskiej.

Czy pytano o to tylko osoby, które zetknęły się kiedykolwiek z sądem?

Próba była reprezentatywna i obejmowała zarówno osoby, które miały doświadczenia z sądownictwem, jak i takie, które go nie miały. Co ciekawe, sądy mają lepszą opinię na wschodzie kraju. Ta część społeczeństwa, bardziej konserwatywna, która w przeszłości wykazywała niższe zaufanie do sądów, teraz w swoich ocenach wymiaru sprawiedliwości przewyższa tę, którą tradycyjnie cechowało wyższe zaufanie do sądów. Z kolei wśród elektoratu bardziej liberalnego też nie widać istotnego spadku.

Czytaj więcej

Reforma sądownictwa w 10 punktach. Nowy plan Bodnara

Płynie z tego nieintuicyjny wniosek, że reformy Prawa i Sprawiedliwości, które spowodowały obecny kryzys sądownictwa, nie zaszkodziły wizerunkowi sądów w takim stopniu, w jakim poprawiły ich wizerunek w oczach tej części społeczeństwa, która o sądach miała złe zdanie. Bilans dla sądów jest więc pozytywny.

Z czego to wynika?

Zwolennicy PiS ufali, że reformy czynią sądownictwo bardziej egalitarnym. I tak rzeczywiście część z nich zadziałała. Na przykład napływ do sądów absolwentów Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury sprawił, że urząd sędziowski stał się bardziej dostępny dla ludzi o różnym pochodzeniu społecznym, bo opierał się wyłącznie na kryteriach merytorycznych. Zmiana sposobu wyboru sędziów do KRS, mimo że przeprowadzona w sposób fatalny, mogła być oceniona pozytywnie z punktu widzenia osób, które nie są „purystami prawnymi”, posługując się terminologią Donalda Tuska. Dla części osób wybór członków KRS przez Sejm był elementem demokratyzacji wymiaru sprawiedliwości i pozwolił na zerwanie z kooptacją sędziów. Abstrahując od estetyki, zgodności z literą prawa, a także intencji polityków, którzy wprowadzali tę zmianę, to paradoksalnie wizerunek sądów przez to nie ucierpiał.

Poza tym sądy zapracowały na pozytywną opinię swoją pracą. Owszem, sądy działają wolniej, ludzie mają doświadczenia z wymiarem sprawiedliwości lepsze czy gorsze, ale generalnie nie doświadczamy większych skandali, łamania elementarnych zasad. Nie ma dowodów na jakąś powszechną korupcję. Na pewno nie jest ona widoczna gołym okiem. Przynajmniej od ostatnich 20 lat ludzie mają raczej pozytywne odczucia po kontakcie z sądem. Jest lepiej, niż się spodziewali, i jest tak coraz częściej, choć oczywiście nie zawsze.

Warto zaznaczyć, że jeśli spojrzymy na oceny sądów karnych, już nie jest tak różowo. Jeśli się w jakimś wskaźniku dotyczącym sprawiedliwości postępowań karnych wyróżniamy na tle Europy, to raczej in minus.

Czytaj więcej

Rewolucja w sądach i prokuraturze. Krystian Markiewicz: jesienią będą projekty

To nie dziwi o tyle, że w sprawach cywilnych co do zasady zawsze jedna strona jest zadowolona z wyroku, więc ma większą skłonność do pozytywnej oceny sądu. W sprawach karnych natomiast, jak często mówią adwokaci, wyrok stanowi uroczyste zatwierdzenie aktu oskarżenia i tam odsetek uniewinnień jest śladowy. Natomiast sprawność postępowań karnych, w przeciwieństwie do cywilnych, na przestrzeni ostatnich 15 lat jest mniej więcej na tym samym poziomie. Czy coraz większa niewydolność w rozpoznawaniu spraw cywilnych nie spowoduje za chwilę, że ta pozytywna ocena sądów pryśnie?

To zależy. Na szczęście sędziowie cywiliści, rozpoznający np. sprawy gospodarcze, to bardzo często nie tylko dobrzy specjaliści, ale i ludzie z powołaniem. Widząc, co się dzieje w sądownictwie, nie rozkładają rąk, mówiąc, że to wina ustawodawcy czy ministra sprawiedliwości, tylko szukają rozwiązań i nie zostawiają obywateli samych sobie…

Choć taki sędzia w wydziale frankowym, który ma 700 czy 1000 spraw w referacie, mógłby właśnie tak powiedzieć. Bo zalew pozwów dotyczących kredytów jest przecież efektem tego, że politycy zawczasu nie rozwiązali problemu ustawą.

To prawda. A zalew spraw frankowych jest główną przyczyną tego, że wszystkie inne procesy cywilne toczą się wolniej i dłużej trzeba czekać choćby na pierwszą rozprawę. Wracając właśnie do prób naprawy sytuacji, to np. gdy do wydziału frankowego w Sądzie Okręgowym w Warszawie trafiła sędzia Magdalena Sieńko, która w poprzednim sądzie była koordynatorem ds. mediacji, natychmiast zaproponowała nowatorskie narzędzia na rzecz zwiększenia efektywności wykorzystywania mediacji i przepływu informacji pomiędzy sądem, pełnomocnikami a mediatorami. Spotkało się to z życzliwym przyjęciem przewodniczącego wydziału. Zorganizowano otwarte spotkanie dla pełnomocników zarówno frankowiczów, jak i banków, aby nie było zaskoczeń. Efekty w postaci większej liczby spraw kończących się ugodą widać już po paru miesiącach. Być może byłoby inaczej, gdyby wiceprezesi tego sądu: Rafał Wagner czy Agnieszka Owczarewicz, nie mieli wcześniej dużego doświadczenia w różnych formach ugodowego rozpoznawania sporów. Ale chodzi o to, żeby przede wszystkim chcieć. I okazuje się, że zamiast czekać na wsparcie z góry, np. w postaci ustawy frankowej, sędziowie sami oddolnie próbują znaleźć sposób na skrócenie czasu oczekiwania stron na sprawiedliwe rozstrzygnięcie. Umówmy się, zmiany proceduralne, choć niektóre sensowne, niewiele jak dotąd zmieniły. Dlatego trzeba wyjść poza schemat, by pomóc po prostu stronom. Im więcej spraw trafi do mediacji, tym szybciej sprawa zostanie rozstrzygnięta, na czym skorzystają nie tylko strony tego konkretnego postępowania, ale także ci, których sprawa nie nadaje się do mediacji. Bo wtedy ich sprawa trafi szybciej na wokandę.

Czytaj więcej

Jak uzdrowić polski system sądownictwa? Jest na to pięć "recept"

Czy nie ma pan wrażenia, że system nie sprzyja innowacyjnym zachowaniom? Nawet jeśli ustawodawca wprowadza innowacyjne rozwiązania, jak np. posiedzenie przygotowawcze, na którym sędzia wspólnie z pełnomocnikami przygotowuje plan rozprawy i z góry planuje, np. kiedy świadkowie będą słuchani, to większość sędziów od razu powiedziała, że to się nie uda. W pierwszym okresie obowiązywania tych przepisów 90 proc. posiedzeń przygotowawczych zorganizowanych w Polsce zostało przeprowadzonych przez wspomnianą sędzię Owczarewicz. Młodzi, pełni zapału sędziowie albo przejmują zachowania starszych kolegów, albo przygnieceni olbrzymimi referatami tracą ten zapał.

Oczywiście, warunki instytucjonalne i zastana w sądzie kultura pracy są bardzo ważne i od tego nie można uciekać. Jak widać, można jednak wiele zdziałać także w aktualnym stanie prawnym. Skoro są dobre praktyki, to jest się kim inspirować i od kogo uczyć. Jest na przykład Stowarzyszenie Sędziów na rzecz Mediacji GEMME. Nawet jeśli taki młody sędzia czy asesor trafia do sądu, w którym obowiązuje jakieś skostniałe podejście, to dzięki temu stowarzyszeniu może uzyskać wsparcie. Bardzo prężnie działa Stowarzyszenie Absolwentów i Aplikantów Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury VOTUM, które zajmuje się m.in. podtrzymywaniem ducha innowacyjności, jaki towarzyszy młodym ludziom. Sposób rekrutacji do KSSiP sprawia, że nikt tam nie trafia za nazwisko, lecz z powodu wiedzy i predyspozycji. Co ciekawe, jak wynika z badania Centrum Edukacji Prawniczej i Teorii Społecznej „CLEST”, które badało wszystkie aplikacje do zawodów prawniczych, ta w KSSiP jest najbardziej reprezentatywna pod względem pochodzenia społecznego. I myślę, że oni mogą te sądy zmieniać w pozytywny sposób. Zwłaszcza że w ramach prowadzonego przez naszą fundację Obywatelskiego Monitoringu Sądów, w opinii naszych obserwatorów absolwenci KSSiP robią bardzo dobre wrażenie. Starają się stronom tłumaczyć w sposób zrozumiały zawiłości procedury, są uważni i przygotowani do rozpraw. To dobry prognostyk i mam nadzieję, że takie postawy już z nimi zostaną nawet po zakończeniu asesury i otrzymaniu dożywotniego stanowiska sędziego.

Wracając do początku naszej rozmowy, odnoszę wrażenie – na podstawie badań World Justice Project – że jeśli ludzie się rozgniewają z powodu niesprawnie działających sądów, to już nie będzie gniew na sędziów, lecz polityków.

A jak zmienił się obraz sądownictwa na przestrzeni lat, badany w ramach Obywatelskiego Monitoringu Sądów prowadzonego przez pana fundację?

Te badania służą temu, by sprawdzić, jak wygląda sąd oczami zwykłego Kowalskiego, a więc kogoś, kto w sądzie zwykle jest raz w życiu. Widzimy wiele pozytywnych zmian. Ale wciąż istnieje niewielka powtarzająca się grupa sędziów, którzy nawet przy obecności publiczności pozwalają sobie na zachowania bez szacunku do stron czy pełnomocników, aroganckie czy też mogące być postrzegane jako wręcz stronnicze. Za jakieś 80 proc. takich przypadków odpowiada ok. 10 proc. sędziów. U rekordzistów uwagi do zachowania są odnotowywane na co drugiej rozprawie. Gdyby ci sędziowie nauczyli się kultury lub panowania nad sobą albo zajęli się tylko czynnościami bez udziału stron i świadków, to o 80 proc. zmniejszyłaby się liczba niewłaściwych czy niekulturalnych zachowań ze strony sędziów na salach rozpraw. Proszę sobie wyobrazić, jaka to byłaby ogromna korzyść zarówno dla ludzi przychodzących do sądu po sprawiedliwość, jak i dla wizerunku samego sądownictwa.

Kiedy w 2017 roku ludzie wyszli na ulice z hasłem „wolne sądy”, chyba nie sądzili, że politycy czy sędziowie potraktują ten slogan dosłownie. Sądy już wtedy były powolne, ale teraz jeszcze bardziej zwolniły. W 2024 roku na wyrok sądu I instancji trzeba było czekać średnio już prawie 13 miesięcy. To prawie dwa razy dłużej niż jeszcze 15 lat temu.

Można żartować, ale ludziom, którzy mają w tej chwili sprawy w sądach, wcale do śmiechu nie jest. Na pozór może się to wydawać mało znaczące, bo z roku na rok średni czas rozpatrywania spraw rośnie o średnio o pół miesiąca, czasem o miesiąc. Ale w rzeczywistości to się przekłada na to, że zdarzają się sądy, jak np. w Gdańsku, gdzie termin pierwszej rozprawy wyznaczono na rok 2030, bo wcześniej nie ma wolnych terminów. A przecież pamiętajmy, że sprawy cywilne czy gospodarcze, które często dotyczą ogromnych pieniędzy lub fundamentalnych dla obywateli kwestii, nie skończą się w pierwszej instancji. Średnio apelacje są wnoszone w co trzeciej sprawie gospodarczej rozpoznanej w sądzie okręgowym, a w sądach rejonowych i w sprawach cywilnych – w co ósmej.

Pozostało jeszcze 91% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Praca, Emerytury i renty
Czy liceum i studia wliczają się do emerytury?
Materiał Promocyjny
Berlingo VAN od 69 900 zł netto
Spadki i darowizny
Kto dziedziczy po bracie kawalerze lub niezamężnej siostrze?
Nieruchomości
Ważny wyrok Sądu Najwyższego w sprawie służebności przesyłu
Nieruchomości
Jak blisko granicy działki sąsiada można sadzić drzewa? Oto co mówi prawo
Materiał Promocyjny
Warunki rozwoju OZE w samorządach i korzyści z tego płynące
Oświata i nauczyciele
Nauczyciele nie będą tracić wynagrodzenia przez wycieczki
Materiał Promocyjny
Suzuki Moto Road Show już trwa. Znajdź termin w swoim mieście