Ciąża trwa dziewięć miesięcy, może trwać kilkanaście dni dłużej, ale prędzej czy później musi nastąpić poród. Jego brak może mieć fatalne konsekwencje zarówno dla życia matki jak i dziecka. Porównać go można też do zbyt długo trwającego procesu rozwodowego. Rozstający się małżonkowie mogą sprawę rozwiązać szybko, ustalić podział majątku i rozejść się w pokoju. Jednak jeśli nie potrafią już ze sobą być dłużej, nie potrafią się też rozstać, rozwód z każdym dniem coraz bardziej zmienia się w piekło, które zatruwa życie nie tylko rozwodzących się, ale też rodziny i znajomych. Z każdym dniem wydłuża się lista wzajemnych pretensji, żalów, wzajemnych oskarżeń i złych emocji.
Dokładnie tak było z negocjacjami nad rekonstrukcją rządu. O zmianach w rządzie, które miały nastąpić po wyborach prezydenckich zaczęło się mówić jeszcze w czasie kampanii. Oficjalnie chęć rekonstrukcji zadeklarował ponad dwa miesiące temu Jarosław Kaczyński. Nie brakowało jednak spraw spornych. Mateusz Morawiecki i prezes PiS chcieli zmniejszyć liczbę ministrów, przez co zmniejszyć się miał posiadania koalicjantów, z których każdemu przysługują dwa resorty.
Przeczytaj także: Sondaż CBOS przed kryzysem: Zjednoczona Prawica 41 proc.
Na to nałożył się głęboki spór ideologiczny dotyczący kierunku, w jakim ma iść prawica, przed którą rysowały się trzy i pół roku rządu bez żadnych wyborów. Na to jeszcze nałożył się stary spór Zbigniewa Ziobry z Mateuszem Morawieckim. Negocjujące strony mocno więc licytowały, wzajemnie się szachowały, groziły. Dzisiejszy kryzys wynika z tego, że przesadziły. W międzyczasie zniknęło coś, bez czego trudno jest budować wspólną koalicję rządową: wzajemne zaufanie i wiara w jakąś elementarną wspólnotę interesów. I bez względu na to, czy w poniedziałek Jarosław Kaczyński zadecyduje o tym, by wyrzucić koalicjantów z rządu, coś w Zjednoczonej Prawicy pękło. Można o niej już mówić w czasie przeszłym dokonanym.
Jak pisałem trzy tygodnie temu, przełomem w relacjach miedzy PiS a partią Ziobry była decyzja Jarosława Kaczyńskiego by odrzucić propozycję wejścia Solidarnej Polski do PiS przed jesiennym kongresem. Prezes PiS ma poważny problem z sukcesją w Prawie i Sprawiedliwości po swoim przejściu na emeryturę. Przyjęcie z powrotem Ziobry na łono partii oznaczałoby wpuszczenie lisa do kurnika. Powstałby bowiem nowy silny ośrodek w PiS skupiony wokół ministra sprawiedliwości, który jednoczyłby wszystkich wrogów Mateusza Morawieckiego. Kaczyński lubi spory wśród współpracowników, bo one sprawiają, że frakcje bardziej są zajęte zwalczaniem się wzajemnie niż spiskowaniem przeciwko niemu. Ale wejście Ziobry do PiS oznaczałoby zaburzenie równowagi.