Dziennikarz „Krytyki” ma podobno złożyć doniesienie do prokuratury na rysunek Andrzeja Krauzego, będący komentarzem do wyjazdu premiera Donalda Tuska z Polski w dniu rocznicy katastrofy smoleńskiej. Stanowczo sprzeciwiamy się oskarżeniu Krauzego o rasizm. Jesteśmy jednocześnie przekonani, że prokuratura nie dopatrzy się w owym rysunku żadnego przestępstwa.
W składaniu doniesień o popełnieniu przestępstwa generalnie nie ma nic nagannego. Obywatel wierzący, że przestępstwo miało miejsce, ma prawo, a nawet obowiązek, takie doniesienie złożyć. W demokracji rolą prokuratury jest potwierdzenie lub odrzucenie takiego doniesienia, ale i to nie rozstrzyga o winie. O tej orzeka tylko niezawisły sąd.
A jednak zapiera dech nowa, ale zakorzeniona w dobrych bolszewickich tradycjach metoda usuwania z życia politycznego osób, których poglądów się nie akceptuje. Usuwania na dobre, bo w liberalnej demokracji zarzut rasizmu czy antysemityzmu jest zarzutem najcięższym, i – jeśli jest udokumentowany – słusznie piętnuje uczestników debaty publicznej.
Tą nową po 1989 roku, ale jednak znaną od dziesięcioleci metodą zastosowaną przez „Krytykę” jest donos do pracodawcy. Sprawa jest tym bardziej obrzydliwa, że „Krytyka Polityczna” składa donos nie do pracodawcy polskiego, lecz zagranicznego. Robi to z oczywistych pobudek – liczy na to, że Andrzej Krauze będzie wolał zamilknąć, niż stracić środki do życia w Wielkiej Brytanii. Jak tylko Krauze zacznie w Polsce rysować reklamy dla banku czy sieci sklepów zamiast komentarzy do polskiego życia politycznego, wówczas „Krytyka” pozwoli mu spokojnie zarabiać także na Wyspach.
W ten sposób, próbując go pozbawić środków do życia, „Krytyka” chce złamać człowieka, którego nie lubi i nie ceni.