Ja tam się cieszę z wyników wyborów. Podróżowanie metrem w kaskach ochronnych może stać się unikalną szansą turystyczną stolicy, a wodoloty przyrzeczone Warszawie łońskiego roku przez HGW wróżą jeszcze lepiej. Zresztą, nie mamy wyjścia. HGW u płota, masz wodolota. W tej sytuacji istotnie znakomicie stosuje się słynny, acz nieco grafomański werset „Pchajmy więc taczki obłędu jak Byron, bo raz mamy bal", którym wzywa społeczeństwo pieśniarka Maryla.
Nie ma lekko. Weźmy hasło: „Bhawo ja" – spreparowane na podkoszulku w hołdzie dla HGW przez jakiegoś lizusa. Słuch fonematyczny podpowiada mi, że ów wątpliwy greps brzmi w naturze raczej: „Blawo ja." Jak „plofesol baldzo mądlych splaw i plezydent zalazem". Ale co tam. Miło jest mieć wygadaną władzę i niejedno z łatwością można wybaczyć, gdyby tylko za każdym powrotem na stolicy łono przestała napadać człowieka obsesja, że znowu znalazł się w ruskim zaborze.
Niestety, w Warszawie i okolicy jest na razie głównie multum 24 - godzinnych sklepów z wódą oraz adekwatnych obyczajów. Masa na ulicach fizjonomii naznaczonych wielopokoleniowym alkoholizmem. Zacofany, dziadowski poziom wszelkich usług dla domu. Rejony aglomeracji bez gazu i kanalizacji, czyli kosmos i wstrząs dla przyjezdnego słoika. Śmieci gnijące tygodniami na trawnikach dzielnic. Odór mocznika nawet na głównych, „prestiżowych", lepkich od brudu, promenadach spacerowych miasta – czego już nie tak wiele w coraz bardziej wypielęgnowanej Polsce. Zapuszczone, warszawskie parki. Wyziewy, ciemność, marazm i wiocha Starówki. Niespuentowana wciąż hańba pacyfikacji KDT. Do tego miasta nie rwie się turysta. Jeżeli, to z Orientu raczej. A z powodzeniem mogłyby przeganiać się po nim tłumy dziesięciokrotne, jak w czeskiej Pradze. Na razie, dla przybysza ze świeżym okiem, niekoniecznie z zagranicy, tu zaczyna się Azja. Północna. Bez kitu. Tego stanu nie przyćmi blichtr migotania przeinwestowanych, niczym bariery na polskich autostradach, świecidełek bożonarodzeniowych.
Jak na złość, od razu więc przypomina się kadencja, kiedy HGW lansowała się na stylowej fotografii z fortepianem. Dopokąd, nie znający się na wschodniojewropejskim PR, gościnni Amerykanie nie podstawili jej usłużnie instrumentu, żeby się popisała. Condoleezza Rice gra świetnie. Czasem jednak o wiele bezpieczniejsza i widowiskowa jest sztuka nurkowania. Wyłonienie się z głębi Wisły z dwiema, okazałymi, starogreckimi amforami jako szczęsnym znaleziskiem archeologicznym nieraz daje lepszy efekt. I siara jest mniejsza, niż przy zdejmowaniu się dla picu z fortepianem.
„Patrzymy wszyscy przez chwilę na mówcę, który czyta pracowicie z wielkiej sterty kartek. Źle akcentuje słowa, posługuje się dziwnym akcentem ludowym, którego lud nie używa" – tak występy politycznych demiurgów naszego świata ujmuje Tadeusz Konwicki. Czasami cieszę się, że nie jestem wybitnym pisarzem, bo tacy to dopiero miewają optykę.