Stany Zjednoczone czerpią ogromne zyski z przemysłu zbrojeniowego, im mniej rynków zbytu będą miały w Europie, tym poszukując nowych, narażą się na kolejne konflikty, z Rosją włącznie. Wujek Sam ma bardzo bogate złoża surowców, ale jego przemysł jest zależny od stali z naszego kontynentu. Też możemy walczyć na cła. Niech Ameryka się sroży i dealuje z Rosją, niech na własnej skórze przekona się, jak to się kończy.
Na całe szczęście świat nie kończy się na USA, możemy szukać sojuszników w Azji, np. w Korei Południowej czy Japonii. Zwłaszcza z tej ostatniej powinniśmy brać przykład. Donald Trump zarzucił jej, że Stany tak bardzo jej bronią, a ona w ogóle tego nie robi, więc Japonia musi sama się o siebie zatroszczyć. W odpowiedzi premier Japonii nie tylko przypomniał, jakie zobowiązania sojusznicze wypełniał jego kraj, lecz także zapowiedział, że z przyjemnością spełni żądania prezydenta USA – Japonia zainwestuje w armię oraz broń atomową. Państwo znajdujące się w recesji, borykające się z wieloma problemami gospodarczymi, społecznymi i demograficznymi, pozostające w nawet większej zależności od USA niż Polska. Ale o jak odmiennej mentalności, nieskażony postawą poddańczą, mimo licznych klęsk i porażek. Widać, że ze Stanami Zjednoczonymi można dyskutować króciutko i dosadnie. I nie trzeba od razu przyjmować ich retoryki i sposobu myślenia.
Elon Musk nie powie ci prawdy. Ale będzie chciał, abyś myślał tak jak on
Z tym właśnie musimy walczyć najbardziej – z amerykańską soft power, która skaziła nasze umysły. Pokażmy, że nie jesteśmy na tyle naiwni, aby tak samo jak kowbojów, colę i hamburgery łykać prorosyjską „Anorę". Problem jest jednak dużo głębszy, łączy się bowiem z uznawaniem za prawdę wszystkiego, co padnie z ust Amerykanów. Nawet jeśli jest to rosyjska propaganda powielana na X przez republikańskich kongresmenów. Jakby ci z USA nie mogli kłamać, dlatego też chwali się ich za Realpolitik.
Ale mało kto potrafił celnie wskazać, co tak naprawdę jest amerykańską Realpolitik. Wbrew temu, co się słyszy, wcale nie są to słowa Donalda Trumpa, kiedy mówi, że USA nie będą już finansować żadnych konfliktów na świecie, bo nie będą dawać się wykorzystywać, czemu przyklaskuje internetowy komentariat, lubujący się w „ostrych” zagrywkach polityków, nie pozwalających sobie w kaszę dmuchać. Tymczasem amerykańska Realpolitik to przeznaczenie 4 mld dol. dla Izraela na dalsze zbrojenia i walkę, bo im się to opłaca.
Na tym to polega – kreowanie jednej wizji, a robienie swojego po cichu. Pseudozdroworozsądkowe gadanie dla mas, które można podać dalej na X, a w rzeczywistości – biznes jest biznes. Elon Musk stworzy kilka wpisów i ludzie to kupią, nawet gdy pisze same głupoty lub jeszcze gorzej – sam przecież wrzuca memy o tym, że Donald Trump może wszystko i nikt mu nie podskoczy, gdyż wszyscy się go boją.
Dlaczego tak się dzieje? Dla Polski odpowiedź jest prosta. Wielu z nas uwierzyło, że Donald Trump jest piewcą prawdy, bo wcześniej blokowały go mainstreamowe media. A zatem, gdy ktoś go krytykuje, to na pewno ma w tym interes. Bo oczywiście prezydent USA nie może mieć złych intencji, obliczonych na zysk i polityczne wpływy. A ponadto liczni wciąż bardziej boją się UE niż Stanów, bo jak się wystąpi przeciwko Wujkowi Samowi, to ktoś cichcem wprowadzi nam Zielony Ład i Pakt Migracyjny. Co z tego, że de facto wszelkie struktury unijnie dopiero się przebudzają do działania (i nie do końca wiadomo, w jakim kierunku) w tych zupełnie nowych warunkach. Jak dotąd pozostawały wobec tego nowego geopolitycznego układu irrelewantne, co zauważył Krzysztof Bosak. Co ciekawe (powiedziałabym też – dość niespodziewane) właśnie Konfederacja zdaje się najszybciej na prawicy otrząsać z zachwytu nad Trumpem i zachęca do pogrywania z nim na tych samych zasadach, które on sam stosuje. No i w jej optyce tak samo powinniśmy grać z Unią.
Polska – tylko w sojuszu z małymi i średnimi przeciw silnym
Niech wybrzmi to raz jeszcze na koniec: istnienie żadnego mocarstwa nie leży w interesie Polski. Wiara w to, że imperialny suweren zachowa się „jak trzeba”, nie jest dbaniem o bezpieczeństwo, lecz naiwnością zwalniającą z obowiązku dbania o dobro ojczyzny. Wykorzystywanie przeciwko imperatorowi jego własnej strategii nie jest zdradą ideałów, lecz dostosowaniem się do aktualnej sytuacji. I nie jest też żadnym machaniem szabelką, tylko trzeba to robić z głową. Spokojnie, precyzyjnie mówić jedno, oficjalnie popierać, a po cichu robić swoje. Stopniowo i w czasie osłabiając potęgę USA (i nie zapominając w tym względzie o Rosji, co się rozumie samo przez się), zyskując nowych sojuszników i sprzymierzeńców, unikając narodzin nowych mocarstw.
Chowając się pod amerykańską spódnicą, uśpimy jedynie naszą czujność, a gdy o nas zapomną (na co szansa jest zawsze) przyjdzie nam tylko rozłożyć bezradnie ręce. No, ale to jest bardzo kusząca perspektywa dla naszych polityków, bo zwalnia z odpowiedzialności, pozwala skoncentrować się na sprawach krajowych, straszyć Tuskiem bądź Kaczyńskim, bo są prorosyjscy czy za mało amerykańscy.
Niektórzy czekają jeszcze na to, że Trumpa pogonią sami Amerykanie. Do nich mam tylko jedno pytanie: a skąd wiecie, że po nim nie przyjdzie ktoś jeszcze dla nas gorszy? Całe życie chcecie pozostać zależni od obcych?
Irena Lasota: Trump i masochizm
Wspaniałym posunięciem Zełenskiego było, że na oczach całego świata obnażył rosyjsko-dziecinne myślenie Trumpa. Oraz jego i Vance’a chamstwo.
Historia jak dotąd pokazała nam tylko jeden punkt wspólny wszystkich mocarstw – wszystkie ostatecznie upadają i tracą na znaczeniu. Sojusze słabych, małych i średnich trwają dłużej, zgodnie z regułami prawa wyższej konieczności. A przy tym pozwalają zachować suwerenność i autonomię. Nie do pomyślenia dla tych, którzy wolą poddać się pod opiekę silniejszego. I na jego łaskę.
Przy okazji – Polska może się przecież poszczycić bardzo długą historią rozsadzania, rozmontowywania oraz podkopywania wielkich imperiów od środka, z pozycji małego, rozebranego bądź najechanego państwa, czy też wciśniętego pod obcy but. Być może czas wrócić do tych rodzimych technik i strategii.