Teraz jednak sytuacja się odwraca. W środę Zgromadzenie Narodowe ma przegłosować ustawę, która da francuskim służbom podobne uprawnienia, jakimi NSA od lat cieszyła się w ramach Patriot Act. W imię mało precyzyjnych celów, takich jak zapewnienie bezpieczeństwa państwa i jego suwerenności, podsłuchiwany będzie mógł być każdy i to bez większych ograniczeń.
Zmiana stanowiska Paryża to oczywiście efekt styczniowego ataku na redakcję satyrycznego pisma „Charlie Hebdo". Szok, jaki wydarzenie to spowodowało we francuskim społeczeństwie, był porównywalny z zamachami 11 września na Nowy Jork i Waszyngton. Francuzi nagle uświadomili sobie, że integracja siedmiomilionowej mniejszości muzułmańskiej pozostawia wiele do życzenia i jeśli służby bezpieczeństwa jeszcze raz nie zdołają powstrzymać ataku terrorystycznego, tragedia może być o wiele większa. Tym bardziej że Francja ma wielu wrogów w świecie muzułmańskim, gdzie tylko w ostatnich latach interweniowała w Libii, Syrii, Mali, Afganistanie.
Taka sama jest logika działania w innych krajach Unii Europejskiej. Po ujawnieniu przez Edwarda Snowdena skali podsłuchów NSA niemiecka opinia niemal odwróciła się od Ameryki. Prokuratura w Berlinie otworzyła także śledztwo przeciwko Amerykanom w sprawie podsłuchu nałożonego na telefony najwyższych osób w państwie, w tym Angeli Merkel.
Ale i nad Szprewą sprawa ucichła kilka tygodni temu, gdy okazało się, że BND sama śledzi najbliższych sojuszników, łącznie z Austrią i Belgią.
W tym tygodniu sam Snowden opublikował z kolei nowe dokumenty, które pokazują zakres podsłuchów brytyjskich władz: dalece wykraczają poza to, do czego oficjalnie chciał się przyznać Londyn.