Przekonywanie, że politycy są cyniczni, ma taki sam sens, jak przekonywanie, że woda jest mokra, a lód zimny. Wszyscy to wiemy. Zwłaszcza jako ludzie ciężko doświadczeni obserwowaniem plemiennej wojny między PiS i Platformą. Wszystko da się wykorzystać jako broń w tej walce i żadna ze stron nie ma najmniejszych zahamowań. Dlatego nie będę tu biadać nad upadkiem obyczajów. Wojna to wojna i nikt tu nie bierze jeńców. Ale mimo wszystko trudno czasem przyjąć do wiadomości, że ofiarami stają się przypadkowi ludzie, w tym osoby wyraźnie niezrównoważone psychicznie. Tak, mam na myśli panią Joannę z Krakowa.
Czytaj więcej
Sprawa pani Joanny, która została brutalnie potraktowana przez policję, zbulwersowała część opinii publicznej i stawia pytania o traktowanie kobiet w Polsce za rządów PiS, szczególnie w temacie aborcji i wolności decydowania o sobie.
Nie jest to pierwsza taka historia. Już nieraz ludzie z problemami byli przez polityków zaprzęgani do partyjnej propagandy. Ten przypadek wydaje się jednak wyjątkowo drastyczny. Już pierwsze wypowiedzi bohaterki najpopularniejszych newsów ostatnich dni sugerowały, że coś jest z nią nie tak. I to głęboko. Plątała się w swoich opowieściach, raz oskarżając swojego psychiatrę, raz policjantów, raz lekarzy ze szpitala. Bezsporne pozostaje to, że dokonała farmakologicznej aborcji, zażywając kupioną nielegalnie tabletkę wczesnoporonną, i że przez telefon groziła samobójstwem (istnieją nagrania rozmów). Czy psychiatra słusznie zrobił, wzywając policję, to już inna sprawa. Z pewnością chciał udzielić pomocy. A każdy jej wywiad w telewizji informacyjnej potęguje wrażenie, że pani Joanna tego potrzebuje.
Apogeum nastąpiło podczas posiedzenia Parlamentarnego Zespołu Praw Kobiet. Było to doprawdy widowisko bardzo smutne, by nie powiedzieć – szokujące. Oszczędzę państwu szczegółów, choć pani Joanna nie oszczędziła ich słuchaczom i opowiadała detalicznie o tym, jak wyglądało to, co wydaliła po zażyciu tabletki („jak żelek”). Dominowało jednak poczucie przygnębienia. Nawet jeśli zdarzały się niezamierzone dowcipy („Jestem panią Joanną, dyrektorką muzeum, siostrą, kochanką… Sądzę, że całkiem niezłą”). Trudno chyba użyć innego słowa niż bredzenie na to, co mówiła bohaterka tego politycznego eventu. Normalny człowiek po obejrzeniu tego chciałby nieszczęsną kobietę przytulić, odwieźć ją do domu i wezwać lekarza. Ale normalny człowiek rzadko zostaje politykiem.