Jan Kosch: List do Jana Polkowskiego

Każdy rozdział książki „Polska, moja miłość” to jak kryształ na kolii. Na całość składają się 33 takie kryształy.

Publikacja: 07.06.2022 13:28

"Polska. moja miłość" Jana Polkowskiego

"Polska. moja miłość" Jana Polkowskiego

Foto: mat. pras.

Przed tygodniem, jako członek zarządu firmy, wraz z prezesem, moim bratem Teodorem, podpisaliśmy umowę z Pańskim synem, Tadeuszem, który trafił do nas przez mojego syna Antoniego. Otrzymałem uprzedzająco, zgodnie z zasadami etyki nikomachejskiej Arystotelesa, trzy książki, w tym „Polska, moja Miłość”, którą od razu przeczytałem. Każdy rozdział tej książki to jak kryształ na kolii, ale szczególnie mnie porwały cztery: „Piękno polszczyzny”, „Leczę się polszczyzną”, „Kucharka litewska” i „Dźwigając polski kamień”. Na całość składają się 33 takie kryształy.

Czytaj więcej

Miesiąc Fotografii w Krakowie: Dlaczego obrazy?

Nawiązując do rozdziału „Dźwigając polski kamień”, w którym opisuje Pan, jak w latach młodości mieszkał przy ul. Kapucyńskiej i chodził Pan do kościoła Kapucynów, pragnę wspomnieć, że kościół ten jest mi bardzo bliski, bo tam byłem przygotowywany do I Komunii Świętej. Chodziłem na te przygotowania zgodnie z ówczesną modą w krótkich spodenkach i w białych pończoszkach przypiętych podwiązkami. Muszę się przyznać, że ten pierwszokomunijny strój mocno mnie krępował. Przygotowywał mnie ksiądz Turek , który wiele lat później udzielał nam ślubu w kościele Św. Anny. Na jednym z poddaszy przy ul. Kapucyńskiej urządził swoje mieszkanie znany fotografik i opozycjonista: Staś Markowski. Ten sam, który wystąpił z inicjatywą i doprowadził do pochówku Lecha Kaczyńskiego na Wawelu.

O ile sobie przypominam, nie miałem okazji Pana poznać, ani w okresie festiwalu Solidarności, ani też kiedykolwiek później, ale o Panu słyszałem. Czytając rozdział „Leczę się polszczyzną”, przypomniałem sobie takie zaskakujące dla mnie wydarzenie. Miałem klienta Julka Tignera, pochodzącego z krakowskiej żydowskiej rodziny mającej na ul. Grodzkiej 27 kamienicę (w oficynie taj kamienicy mieści się bożnica żydowska) oraz drugą na ul. Sarego 8. Pani Irena Oszacka, żona znanego krakowskiego chirurga (członka grupy Logofagów), bardzo była zainteresowana, aby odkupić od Tignera udział albo część kamienicy na ul. Sarego, gdyż chciała zabezpieczyć swojego syna, który pracował w amerykańskim banku centralnym, i skłonić go do powrotu do Polski.

Mój przyjaciel Tadeusz  Kadenacymiał w Londynie mieszkanie (koło Wimbledonu) i zaproponował mi, abym pojechał do Londynu i skorzystał z tego mieszkania, gdy miałem się zobaczyć z Julkiem Tignerem. Zatelefonowałem do Julka i usłyszałem: „Czekaj chwileczkę, zaraz po ciebie przyślę samochód”. Byłem bardzo zdziwiony, gdy zobaczyłam Rolls-royce’a z kierowcą. Zawiózł mnie od na drugą stronę Londynu. Julek opowiedział mi swoją wojenną historię. Z końcem sierpnia 1939 roku jego mama powiedziała mu: „Jedź na wschód, bo Niemcy idą”. I dała mu jakieś futra (Tignerowie w Krakowie prowadzili sklep z futrami).

Jestem wdzięczny Panu za zwrócenie uwagi na piękno polskiej mowy, jak i za postawę pokazującą, że w trudnych czasach potrafił Pan zachować Honor, Godność i Umiłowanie Ojczyzny

Jakiś konsul japoński, chyba we Lwowie, dał mu wizę. Sprzedał futra i z tą wizą, po załatwieniu formalności w konsulacie ZSRR, pojechał koleją transsyberyjska do Japonii. W Japonii okazało się, że jest tam stosunkowo liczna emigracja żydowska, jeszcze z czasów carskiej Rosji. Postanowili więc mu pomóc. Po krótkim pobycie w Japonii i nieco dłuższym w Singapurze, co mu się potem przydało w businessie, dotarł do Kanady, gdzie zgłosił się do polskiej Ambasady, bo chciał walczyć z Niemcami. Na końcu wylądował w Wielkiej Brytanii, gdzie zgłosił się do Wojska Polskiego.

Julek chciał mi się odwdzięczyć za moje staranie, bo nic konkretnego nie udało mi się załatwić, i zaprosił mnie na kilka dni do Flims niedaleko Davos. Byliśmy tam z dwójką naszych młodszych dzieci dzieci. Były zachwycone tak komfortem tego hotelu, jak i kręcącą się hotelową restauracją, pozwalającą oglądać zmieniające się widoki Alp. Nas natomiast zachwyciło coś innego – piękna polska mowa, jaką spotkani tam Żydzi zachowali, a której myśmy już od lat nie słyszeli.

Okazało się, że to grupa Żydów z Polski, którzy raz do roku, albo częściej, umawiali się na spotkania we Flims, ściągali tam orkiestrę kameralną i sympatycznie przy stołach rozmawiali nienaganną polszczyzną. Nie były to wykłady akademickie. Mnie uczyli jeszcze historii prawa prof. Vetulani czy prof. Grodziski albo profesor Waltoś, którzy byli świetnymi mówcami. Także wśród adwokatów było trochę znakomitych mówców, z których wysoko ceniłem adwokata Stefana Kosińskiego. Ale tu nie chodzi o przemowę lub mowę, ale o rozmowę, której zdolność utraciliśmy poprzez celową atomizację społeczeństwa zgotowaną nam przez komunistów. Czego przebywający poza Polską Żydzie nie doznali.

Jestem wdzięczny Panu za zwrócenie uwagi na piękno polskiej mowy, jak i za postawę pokazującą, że nie tylko w mowie, ale i w czynach, w trudnych czasach potrafił Pan zachować Honor, Godność i Umiłowanie Ojczyzny, za co płacił także swą wolnością. Dlatego też za to wszystko, w tym za „Polskę, moją miłość”, nie mogąc Panu nic ofiarować, a chcąc się po prostu odwdzięczyć zgodnie z zasadami etyki nikomachejskiej Arystotelesa, mówię po prostu: dziękuję.

Autor

Jan Kosch

Krakowski adwokat i zarządca nieruchomości. Był opozycjonistą w czasach PRL. Po 13 grudnia 1981 członek Arcybiskupiego Komitetu Pomocy Więźniom i Internowanym w Krakowie, udzielał w pomocy prawnej internowanym i aresztowanym, m.in. Andrzejowi Borzęckiemu, Bogusławowi Sonikowi i Bogdanowi Klichowi

Przed tygodniem, jako członek zarządu firmy, wraz z prezesem, moim bratem Teodorem, podpisaliśmy umowę z Pańskim synem, Tadeuszem, który trafił do nas przez mojego syna Antoniego. Otrzymałem uprzedzająco, zgodnie z zasadami etyki nikomachejskiej Arystotelesa, trzy książki, w tym „Polska, moja Miłość”, którą od razu przeczytałem. Każdy rozdział tej książki to jak kryształ na kolii, ale szczególnie mnie porwały cztery: „Piękno polszczyzny”, „Leczę się polszczyzną”, „Kucharka litewska” i „Dźwigając polski kamień”. Na całość składają się 33 takie kryształy.

Pozostało 90% artykułu
Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki