"Muszę powiedzieć, że UOP brał jeszcze kilka razy udział w poszukiwaniach osób zaginionych, w zależności od decyzji szefa" - zeznał w 1998 r. płk Lesiak. Jednak opinia publiczna nigdy tymi sprawami nie żyła. Załatwiane były w ciszy, dyskretnie, profesjonalnie. W tym przypadku dochodziło zaś do zastanawiających do dziś zdarzeń.
Andrzej Kern twierdzi, że o tym, iż za sprawą zniknięcia jego córki mógł stać Janusz Baranowski, częstochowski biznesmen, dowiedział się od Marzeny Domaros, czyli Anastazji P., skandalistki podającej się za dziennikarkę, autorki "Erotycznych immunitetów"(w których zresztą zarzuciła wicemarszałkowi próbę gwałtu). - Wezwała mnie do zajazdu, gdzie odbywały się rolnicze targi. Tam sama wyraźnie podcięta, częstowała winem. Wymówiłem się twierdząc, że jako adwokat żyję z takich, co jeżdżą po pijanemu. Powiedziała, że ma mi do przekazania informację. Poprzedniego dnia była na imprezie organizowanej przez Kongres Liberalno-Demokratyczny i tam obiło jej się o uszy, że Monikę przetrzymuje częstochowski biznesmen Janusz Baranowski. Gdy stamtąd wyjechałem, zobaczyłem kilkaset metrów dalej patrol drogówki. Policjant zawahał się, czy mnie zatrzymać, rozmawiał przez telefon. Pomyślałem wtedy, że on stoi tu po to, by mnie złapać, gdybym zgodził się wypić.
Kern wierzył tym, którzy mu pomagali. Z czasem coraz bardziej zastanawiało go jednak, skąd gazety wiedzą o tajnych ustaleniach śledztwa. - Kiedyś Leszek Miller poprosił mnie o spotka nie. I zapewnił, że mimo różnic biografii jako ojciec rozumie i współczuje. I nie zamierza spraw rodzinnych wykorzystywać do polityki. Kilka dni później moja żona otrzymała telefon od dziennikarza "Trybuny" z prośbą o skomentowanie listu, jaki Monika wysłała niektórym politykom. Zapytała: "skąd pan ten list ma" i usłyszała, że do gazety dostarczył go właśnie Miller - opowiada Kern.
Malisiewiczowie doprowadzili do ślubu kościelnego Macieja z Moniką Kern, okrzykniętego przez prasę "ślubem stulecia". W dyskotece w centrum Łodzi bawiło się 300 osób. Z panną młodą tańczył Jerzy Urban. Kernowie nie przyszli. "Były wicemarszałek Sejmu Kern jest już chyba skończony w oczach opinii publicznej" - mówił naczelny "Nie". Jego słowa przytoczyła "Gazeta Wyborcza".
Tak to już jest
Sprawa Kerna po powrocie Moniki wytraciła medialny impet. Odżyła jeszcze pod koniec lat 90., kiedy ówczesny rzecznik praw obywatelskich prof. Adam Zieliński wniósł kasację od orzeczenia sądowego, że były wicemarszałek nie nadużył władzy. Jednak nikt z osób, które wtedy ferowały wyroki, publicznie do sprawy nie wrócił.
Za to Andrzej Kern chciał wrócić do polityki. Został radnym, działał społecznie, jednak czuł niespełnienie. W końcu wydawało się, że w nadchodzących wyborach los się do niego uśmiechnął. Z rekomendacji ugrupowania prezydenta Łodzi Jerzego Kropiwnickiego miał startować z trzeciego miejsca na łódzkiej liście PiS. Szefem jego sztabu miała być córka. Ostatecznie na liście do Sejmu się nie znalazł, propozycji zaś kandydowania do Senatu nie przyjął. - Tak to już jest - powtarza ulubiony zwrot osób, które próbują pogodzić się ze wszystkim.
Monika Kern w styczniu przeprowadziła się do własnego mieszkania. Założenie rodziny to dla niej "temat zagadkowy". - Bo ja rodzinę mam. Mam rodziców, spotykam się z ciepłym człowiekiem trochę starszym ode mnie, który wykonuje wolny zawód i znosi moje godziny pracy. Uważam, że tworzymy rodzinę. Po szalonej młodości został jej "specyficzny stosunek do związków trwałych". Do dziś przyjaźni się z jednym z aktorów z "Uprowadzenia Agaty".
Na dzieci nie ma czasu, za dużo pracuje. Nie ma jednak pretensji, gdy ktoś dla wierszówki wykorzysta jej historię, pisząc o "wielkich ślubach". Sama też żyje z mediów. I dla mediów. - Ciekawie jest kreować rzeczywistość. Kręcą mnie kampanie wyborcze i rzeczy związane z mediami. Kreowanie wizerunku ludzi, miejsc, przedsiębiorstw. Ale w dobrym tego słowa znaczeniu.
Płk Jan Lesiak mówi, że zawsze rozmawia z dziennikarzami. Jeśli nie ma czasu, oddzwania. Bo woli żyć dobrze z mediami. - Żeby nie skończyć jak Kern? - Właśnie tak!